Jak myślę Paweł Tkaczyk to mam przed oczami faceta w koszulce z logiem Batmana. Coś w tym musi być, bo przybywa na ratunek firmom, które tego potrzebują.
Kiedyś usłyszał przesłanie, które stało się jego dewizą: „Ci co mają marzenia i nie boją się ich spełniać – wygrywają!”. Od tego czasu zamienia pomysły w czyny. Bloguje, edukuje, a czasem opowiadam historie przed salą pełną ludzi.
Współpracuje z największymi graczami, którym mówi o budowaniu silnej marki, nowoczesnym marketingu, psychologii konsumenta, mediach społecznościowych czy grywalizacji.
Paweł Tkaczyk:
Patrząc na to, ile czasu poświęcam na poszczególne zajęcia – nie. Przede wszystkim marketer, na co dzień pomagam firmom w budowaniu wizerunku, tworzeniu silnych marek. W ramach tej działalności prowadzę warsztaty, więc powoli zaczyna się działka „edukator”. Są też szkolenia otwarte i występy na konferencjach. Potem chyba jest „bloger” – piszę artykuły zarówno na własny blog, jak i do prasy branżowej.
Jeśli przez „pisarz” rozumiesz autora książek to chyba musi się znaleźć na końcu zestawienia. Książki ukazują się raz na kilka lat, dojrzewają coraz dłużej (krzywa Krugera-Dunninga jest nieubłagana) i zajmują mi chyba najmniej czasu.
Kiedy zaczynała się moja przygoda, nie nazywaliśmy tego jeszcze social media. Zaczęło się od pisania blogu, dawno temu, gdzieś koło roku 2000. Wtedy blogi były rzeczywiście formą pamiętnika, choć niekoniecznie nastolatkowego – dostęp do internetu mieli ludzie na uczelniach i w pracy. Potem zaczęły się pojawiać serwisy społecznościowe, zarówno te zawodowe (GoldenLine, LinkedIn) jak i prywatne (Facebook, Nasza Klasa). Wszędzie tam bywałem – po części z racji osobistego zainteresowania nowinkami w sieci, po części z zawodowej ciekawości. Nie sądzę, żeby ktoś w 2003 roku miał „plan obecności w social mediach”. To się po prostu pojawiło gdzieś po drodze.
Paweł:
Przede wszystkim: wiedzieć, o jakie efekty nam chodzi. Media społecznościowe uwodzą ludzi, bo dają pozory produktywności. Ktoś daje lajka, więc coś się dzieje. Ale jeśli nie potrafisz powiedzieć sobie, jak ten lajk przekłada się na Twój biznes, być może w ogóle nie trzeba o niego walczyć?
Określenie porządnych, mierzalnych, wartościowych biznesowo celów to pierwszy krok do produktywności – nie tylko w mediach społecznościowych. Kolejna sprawa: trzeba mierzyć efekty swoich działań. Bo znowu: można mnóstwo robić w mediach społecznościowych i jednocześnie… nic nie zrobić. Jeśli wiem, co działa, powinienem robić tego więcej. Ale żeby wiedzieć, muszę mierzyć.
Dopiero wtedy można do tak precyzyjnie zaprojektowanego układu wkładać energię i pasję – efekty pojawią się same.
Paweł:
Myślę, że akurat pokolenie Y i Z nie ma problemu z edukowaniem się, to starsze pokolenie żyje w przeświadczeniu, że wiedza jest zamknięta w murach uczelni lub w książkach.
Młodzi nie tylko potrafią sprawnie znaleźć wiedzę na blogach, YouTube czy forach internetowych. Mają też przeświadczenie, że jest to wiedza równie wartościowa jak ta akademicka. Skupiają się na praktycznych aspektach wiedzy, szukają rzeczy, które będą im przydatne w pracy, nie boją się pytać.
Chciałbym widzieć tę samą ciekawość i pewność siebie wśród starszych pokoleń. Bo inicjatywy takie jak Lynda, Khan Academy, iTunes U, dają wiedzę każdemu, bardzo często za darmo. Wystarczy po nią sięgnąć.
Obserwuję czasem, jak rodzice dzisiejszych nastolatków dziwią się, że dzieci nie chcą iść na studia. Te same dzieciaki przerobiły samodzielnie kursy programowania czy animacji, które na Khan Academy prowadzą ludzie… z Pixara. Uczelnie wyższe muszą się naprawdę postarać, żeby temu dorównać.
Paweł:
Narzędzia stały się bardziej… ludzkie. Co z tego, że potrafimy coraz dokładniej identyfikować użytkowników, śledzić ich zachowania, kiedy nie potrafimy wykorzystać tej wiedzy i komunikować się z nimi jak ludzie, a nie jak maszyny?
Dziś narzędzia marketingowe nastawiają się na coraz większą personalizację, która nie ogranicza się już tylko do wstawienia imienia człowieka do maila, który mu wysyłamy. Jednocześnie pojawia się coraz więcej marek „z duszą”, które murem stoją za pewnymi wartościami.
Paweł:
Nie ma jednej definicji storytellingu, z której byłbym w 100% zadowolony. Ale jeśli przyjmiemy, że mamy dwa główne powody, dla których się komunikujemy – pierwszy to przekazanie informacji, jak tłumaczenie mamie, jak zainstalować Skype w komórce, drugi to oliwienie relacji społecznych, czyli choćby chwalenie najnowszej sukienki kupionej przez przyjaciółkę – to storytelling stoi okrakiem pomiędzy tymi ścieżkami.
Jest jednocześnie sposobem przekazania informacji i wzbudzania emocji. Pozwala mówić o rzeczach błahych w sposób zajmujący, a o rzeczach trudnych w sposób interesujący. Ma swoje techniki i sztuczki. Zatem opowiadać można tak sobie (to potrafimy właściwie wszyscy), albo w sposób przemyślany. Wtedy efekt jest o niebo lepszy.
Paweł:
- Wspomniane wyżej P&G London
- Volkswagen The Force z 2012 roku
- Robinson’s Juice The Pals
- 1984 oraz The Crazy Ones od Apple
Trendy 2016: : www.paweltkaczyk.com/pl/trendy-w-marketingu-2016.
Paweł:
Paweł:
To bardzo ambitny projekt. W założeniach wygląda świetnie i – jak zwykle – najsłabszym ogniwem są… ludzie. Z ich małostkami, słabościami, złośliwością. Dlatego nie obawiam się AI. W wielu dziedzinach życia AI jest zagrożeniem dlatego, że… jest zbyt dobra.
Transplantolodzy na przykład obawiają się, że kiedy na drogach zaczną dominować autonomiczne samochody (które już dziś powodują wielokrotnie mniej wypadków od ludzkich kierowców), zacznie brakować… organów do przeszczepu. Ale bez obaw, ludzie nie pozwolą AI zbyt szybko przejąć sterów. Będziemy mieli protesty grup zawodowych (lekarze, prawnicy, taksówkarze, dziennikarze).
Ludzka inteligencja, tak jak ludzka praca, stanie się luksusem, na który stać będzie nielicznych. To będą ciekawe czasy…
Paweł:
Bardzo łatwo być przeświadczonym o swoich umiejętnościach na rynku, na którym 50% marketerów… nie mierzy skuteczności swoich działań. To badania z 2015 roku. Jeśli weźmiemy pod uwagę tylko małe i średnie firmy okazuje się, że… skuteczności działań nie mierzy 74%.
Takim firmom rzeczywiście pomoc specjalistów nie jest do niczego potrzebna – ponieważ nie mierzą, nie będą widzieli różnicy. To zresztą jedna z przyczyn takiego stanu rzeczy: marketerzy nie mierzą, bo czasem nie potrafią (nic w tym złego, można się nauczyć). Ale czasem nie mierzą, bo… im się nie opłaca. „Czy się stoi, czy się leży – dwa tysiące się należy”. Po co mierzyć, skoro dostają wynagrodzenie niezależnie od wyniku? Jeszcze by się okazało, że źle wykonują swoją pracę?
Na szczęście ten stan się zmienia. W każdej branży jest coraz więcej firm, które do marketingu podchodzą systematycznie, mierzą otwieralność newsletterów, robią testy A/B nagłówków, optymalizują swoje witryny pod kątem konwersji… A to tylko najprostsze ze wskaźników, które można brać pod uwagę.
Zatem: nadejdzie czas, kiedy źli marketerzy i PR-owcy nie będą nikomu potrzebni. Na dobry marketing zawsze znajdzie się popyt.
W mitologii nordyckiej Mimisbrunnr (studnia Mimira) to było miejsce, z którego czerpało się wielką mądrość. Odyn, największy z bogów, oddał bez namysłu swoje własne oko za możliwość napicia się z tej studni. Tak też nazywa się mój marketingowy newsletter. Nie uprawiam w nim reklam, ale właśnie przekazuję wiedzę. Czasem opowiadam historie. Stąd właśnie pomysł i inspiracja do nazwania go.
Odpowiem przekornie. Jeśli poniedziałek jest dla Ciebie dołujący, czas chyba zrobić coś ze swoim życiem. Bo to nie poniedziałek jest dołujący tylko wstawanie do pracy, której nie lubisz. Ale „Grywalizacja” nie jest o tym. Nie jest o słynnym „wychodzeniu ze strefy komfortu” – jeśli szukasz takich książek, jest pewnie mnóstwo coachów, którzy są w stanie Ci pomóc. Ja nie do końca wierzę w te miękkie metody.
„Grywalizacja” jest książką o zmianie zachowań przy zastosowaniu mechanizmów znanych z gier. U jej podstaw leżą trzy filary: psychologia behawioralna, programy lojalnościowe (takie typowe marketingowe podejście do lojalności) oraz coś, co nazywa się game design, czyli nauka o projektowaniu gier. Jeśli nie możesz się zmotywować do wstania z łóżka w poniedziałek rano – zastosowanie reguł grywalizacji pomoże Ci to zmienić.
Ale uwaga: jeśli nienawidzisz poniedziałku, nadal będziesz go nienawidzić. Bo grywalizacja nie zmienia przekonań, raczej pojedyncze zachowania i nawyki.
Kogoś, dla kogo kino jest lekarstwem na mnóstwo bolączek tego świata. Jestem introwertykiem, który pracuje wśród ludzi – oznacza to, że muszę dość intensywnie ładować baterie w samotności. Kino od zawsze było dla mnie odskocznią od pracy.
Po dniu warsztatów lub tłocznej konferencji siadałem przed ekranem, na najgłupszym filmie, jaki udało mi się znaleźć i napawałem się tym, że nie muszę się do nikogo odzywać przez najbliższe dwie godziny. Jeśli spodziewałaś się peanów na temat Almodovara czy innych Allenów, zawiodę Cię.
Lubię kino dla samej magii kina. Filmy też doceniam, ale są na drugim miejscu.
Och, o tym mógłbym godzinami. Traktuję „Metropolis” Langa jak swego rodzaju horror, wyobrażam sobie, co robił ten obraz widzom w jego czasach. „Nosferatu: symfonia grozy” to kolejny z moich ulubionych niemych filmów. Ale nie lubię czystego strachu, kino traktuję raczej jako rozrywkę, więc to zbliżanie się do granicy śmieszności jest dla mnie niezwykle cenne.
Stąd niechęć do współczesnych horrorów, przy których już pracują psychologowie, które przerażają dużo bardziej niż klasyczne produkcje. Dlatego tak lubię dzieła Hammer Films Studio – serii o Frankensteinie, Draculi czy filmu o mumii nie da się oglądać całkowicie na poważnie. Honorowe miejsca na tej liście mają zatem też „Mordercze ryjówki”, „Martwica mózgu”, „Od zmierzchu do świtu” czy „Sharknado”.
Batman to dla mnie przede wszystkim komiksy, dopiero potem adaptacje filmowe. Zatem miłośnik „Zabójczego żartu” Bollanda, „Powrotu Mrocznego Rycerza” Millera czy „Długiego Halloween”.
Dopiero potem są filmy – zacząłem od adaptacji Tima Burtona, w której największe wrażenie zrobił na mnie, oczywiście, Jack Nicholson. Dopiero kiedy poznawałem wcześniejsze ekranizacje Batmana dotarło do mnie, że Nicholson właściwie odtwarzał styl Cesara Romero z 1966 roku. Dziś „moim” Jokerem jest Heath Ledger – to, co stworzył w filmie Nolana naprawdę robi wrażenie.
X muzy. Wynika to z czasu, jakim dysponuję. Nie jest go wiele i kiedy wciągam się w serial, którego nie mam kiedy oglądać, irytuję się.
Film obiecuje doznania w zamkniętym oknie czasu – tak jak lubię. Dlatego nawet seriale, które wybieram, są albo typowymi „zabili go i uciekł”, jedna sprawa na jeden odcinek, albo zamkniętymi całościami w stylu „True Detective” czy „Fargo”.
Nie cierpię tasiemców w stylu „Lost”, które czasem są na siłę przeciągane do niemożliwości.
To chyba bardzo mocno zależy od filmu. Są dzieła, przy których zawieszam niedowierzanie na kołku i po prostu świetnie się bawię – od wspomnianego już „Od zmierzchu do świtu” po „Pacific Rim”. Ale czasem po prostu się nie da.
Oglądam „Lucy” Luca Bessona o kobiecie, która zaczęła używać 100% swojego mózgu i nie mogę się pozbyć głosu w mojej głowie, którzy wrzeszczy cały czas „To nie działa w ten sposób!”. Dlatego lubię też dobre historie, inteligentne science-fiction, jak choćby „Kontakt” z Jodie Foster czy „Se7en” Finchera…
Lubię dobre kreacje aktorskie, jak Hannibal Lecter w wykonaniu Anthony’ego Hopkinksa. Odpowiedź zatem brzmi: „to zależy”.
- Kino to dla mnie…
Paweł: Odskocznia od tłumu, zanurzenie w ciszy, przeżywanie opowieści, doskonała rozrywka.
- Gdy byłem mały chciałem być...
Paweł: Kierowcą ciężarówki. Wiem, mało ambitne…
- Pierwszym filmem, który zobaczyłem był…
Paweł: Nie pamiętam, oczywiście. Do dziś mam traumę po „Poltergeist” w każdym razie.
- Pierwsza filmowa miłość…
Paweł: Marusia z „Czterech pancernych”. Za jej Poli Raksy twarz…
- Trauma filmowa z dzieciństwa?
Paweł: „Poltergeist” i „Terminator”. I atak wilków w „Akademii Pana Kleksa”! Co za chory umysł chciał to pokazywać dzieciom?!
- Moim najlepszym przyjacielem z filmów mógłby być i dlaczego?
Paweł: Terminator. Zdecydowanie.
- Na bezludną wyspę mogę zabrać tylko jeden film i jeden soundtrack. Byłyby to…
Paweł: Soundrack z „Ostatniego Mohikanina” i chyba „Żywot Briana”.
- Film z gatunku s-f, który wywarł na mnie ostatnio niesamowite wrażenie to…
Paweł: Dawno nie widziałem dobrego s-f. „Dystrykt 9”, „Ex Machina”, „Scanner Darkly”, „Incepcja” czy „Children of Men”. Najnowszy jest z 2015 roku…
- Na najbliższy seans wybiorę się na…
Paweł: Czekam na nowego „Obcego”, nową „Planetę małp”, drugą część „Strażników galaktyki”.
- Wydarzenia filmowe, na które do końca roku się wybieram?
Paweł: Poza kinem? Nie chodzę na festiwale…
- Obawiam się Blade Runnera 2049?
Paweł: Tak, trochę tak. Tak samo jak bałem się ekranizacji „Gry Endera”.
- Jak siadam przed klawiaturą i mam napisać kolejny wpis to…
Paweł: Piszę. Choć czasem kilka dni po terminie…:)
- Film, który zawsze poprawia mi humor?
Paweł: „Żywot Briana”.



Zostaw komentarz