Pozorne szczęście?

Żyłam byle jak, stale coś nie tak
Jeszcze wczoraj byłam smutna, jak biegun.
Jak nie ja
Jak samotna rękawiczka na śniegu
I znowu ja – nie ja.
Jak zły sen.
Jak żagiel, który z masztu spadł
Jak pan, co widzi czarno świat – Agnieszka Osiecka

Stało się. Po wielu niepowodzeniach, braku terminów i roszadach w repertuarach, wczoraj zobaczyłam The Florida Project. Film, na który tak długo czekałam. Dlaczego? Bo słyszałam o nim w samych superlatywach.

Sean Baker – nowojorski reżyser, każdym kolejnym filmem zaskakuje. Zabiera nas w podróże: sentymentalne, niewygodne, nieraz kojące sumienie. A dzieje się to za sprawą świetnej obsady, inteligentnych scenariuszy i hipnotyzujących zdjęć.

W „The Florida Project” jest podobnie. Pierwsze skrzypce gra skomplikowany trójkąt, relacji: dziecko – nastoletnia matka – kierownik motelu. Baker od samego początku tworzenia „ma rękę” do obsadzania postaci w swoich filmach. Dzięki temu poznajemy (mam nadzieję wschodzące gwiazdy) Brooklynn Prince i Brie Vinaite. Towarzyszy im Willem Dafoe, który w niecodziennej dla siebie kreacji (moim zdaniem) kradnie całe show.

TFP-cover

Fabuła nie zaskakuje, bo takich filmów o trudnych relacjach, walce z przeciwnościami losu i braku dojrzałości, widzieliście wiele. W pewnych momentach niektóre sceny nużą i czekasz na punkty zwrotne. O dziwo pojawiają się one nie jak przystało na typowy 120 minutowy obraz. Co zaskakuje i sprowadza widza na właściwe tory. Reżyser opowiada swoją historię w absolutnie nieprotekcjonalnym tonie. Nie ocenia i nie moralizuje.

Fenomen kina wrażeń według Bakera polega zatem na empatii i otwartości. Reżyser oddaje głos dzieciakom, które patrzą na świat przez różowe okulary. Ktoś napisał, że to film o landrynkowych ulicach nędzy na zapleczu Disneylandu. Trudno się z tym nie zgodzić. Nie można dać się nabrać różowiutkim ścianom, ani porozrzucanym przez flamingi piórom.

„The Florida Project” to potężna, podszyta ironią depesza od dorosłego, choć przefiltrowana przez mit dzieciństwa. Fenomen takiego kina polega na tym, że idzie pod prąd. Oglądając film nie masz poczucia, że ktoś udaje.

the-florida-project-rainbow

Co ważne film wcale nie bije po oczach patologią, tak jak to często bywa w dramatach społecznych. Przez blisko dwie godziny oglądamy magię, którą reżyser wydobył niemal w każdym kadrze (świetne zdjęcia i muzyka). A że to magia z pogranicza? Cóż począć…

Cisza widowni po seansie, aż do wyjścia z kina chyba mówi sama za siebie?

8/10