Może jestem głupi, ale wiem co to szczęście!

Shia LaBeouf – aktor, któremu szczerze kibicuję! Facet, który z chłopaka, grającego w megahitach, stał się mężczyzną występującym w filmach niezależnych. Tym razem możemy go podziwiać w najnowszym filmie duetu: Tyler Nilson / Michael Schwartz pt. „Sokół z masłem orzechowym„. Pulsująca emocjami i muzyką opowieść o poszukiwaniu własnej drogi. W jednej z głównych ról zobaczymy właśnie Shię LaBeoufa, który po serii skandali i alkoholowym kryzysie powraca w świetnej roli charyzmatycznego przywódcy podróżujących po swoim małym świecie, zatraconych marzycieli.

Kryzys u aktora przyszedł w 2012 roku. Aktor nie był zadowolony ze swojej pracy i zaczął nadużywać alkoholu. Kilka razy został aresztowany za pijackie awantury, stracił także rolę w spektaklu. Próbował rozwinąć się artystycznie jako reżyser, jednak jeden z jego krótkometrażowych filmów spotkał się z zasłużonymi oskarżeniami o plagiat. Shia postanowił także zrezygnować z pracy z dużymi studiami filmowymi, gdyż, jak stwierdził „brakuje tam przestrzeni dla wizjonerów”, a zamiast tego skupił się na rolach w filmach arthousowych.  Przeszedł załamanie nerwowej, ale powrócił! Świetnie sobie poradził, czego dowodzi bardzo dobry występ w „Nimfomance” Larsa von Triera czy  dramacie „American Honey”. Jednocześnie w krótkim czasie stał się bohaterem wielu skandali, od pojawienia się z papierową torbą na głowie z napisem „I Am Not Famous Anymore” na premierze „Nimfomanki” na festiwalu w Berlinie, po serię tweetów, będących plagiatami publicznych przeprosin znanych osób.

Fabuła? Dość banalna: przedstawia Zaka (Zack Gottsagen), chłopaka z zespołem Downa marzącym o podbiciu świata amerykańskiego wrestlingu. Zak ucieka z domu, zdeterminowany, by zrobić wszystko w kierunku realizacji swojego celu, a na swojej drodze spotyka Tylera (LaBeouf), drobnego złodziejaszka o wielkim sercu, który decyduje się mu pomóc. Pomiędzy bohaterami, a wkrótce także opiekunką Zaka, Eleanor (Johnson) rodzi się przyjaźń nosząca znamiona więzi rodzinnej. To rozczulający i urzekający komediodramat. Skąd to znamy? „Forrest Gump”, „Rain Man” czy chociażby „Precious”.

Powiedzmy to sobie szczerze — „Sokół z masłem orzechowym” nie jest jakimś wybitnie oryginalnym dziełem. To swoista mieszanka kina drogi i komedii kumpelskiej z odrobiną dramatu, która składa się na tzw. „feel-good movie”, a więc film poprawiający nastrój. Amerykańska kultura pełna jest tego typu opowieści. Bywa sentymentalnie, miejscami nawet ckliwie, naiwnie i baśniowo.

Ciężko zarzucić jednak produkcji Tylera Nilsona i Michaela Schwartza zupełne oderwanie od rzeczywistości. Tło historii stanowią dzikie ostępy głębokiego Południa, dusznej krainy biedy, goryczy i rozczarowania. W powietrzu czuć zapach stęchlizny, po horyzont rozpościerają się bagna i mokradła, a mieszkańcy na przemian nucą piosenki country i hymny gospel.

4

Bardzo mi się spodobało, że reżyserzy/scenarzyści pokazali, że przed Zakiem wszak nie lada wyzwanie: sforsowanie przeszkód na trasie, ale i – co ważniejsze – przezwyciężenie własnych ograniczeń, często zasiewanych w nim przez innych ludzi. To, że trafia na młodego mężczyznę po przejściach, tylko na pozór buńczucznego zawadiakę, okazuje się największą nagrodą. Tyler, choć sam nieszczęśliwy i zagubiony, jako jedyny zdaje się rozumieć ambicje Zaka. Film pokazuje, że nie traktujemy Zaka protekcjonalnie, nie umniejszamy jego zdolności, sił i chęci, jak to ma miejsce w podobnych dramatach. Namawiamy go wręcz  i kibicujemy do próbowania, nawet jeśli spełnienie tego oryginalnego amerykańskiego snu we współczesnym kinie miałoby zakończyć się fiaskiem.

Spotyka go za to zadośćuczynienie, wspaniale zobrazowane w scenie rozmowy bohaterów, którzy starają się zdefiniować siebie i innych według podstawowego kryterium: podziału na dobrych i złych, na biblijne owce i wilki. I choć Tyler nie potrafi powiedzieć, do której kategorii należy, bo ma na koncie kilka grzechów, to Zak – postrzegający świat w sposób nieco prostszy, bardziej czarno-biały – doskonale wie, gdzie go umieścić.

„Sokół z masłem orzechowym” to szczere, nienachalnie zabawne kino drogi, może nieco naiwne, ale wymykające się ckliwości. Uwierzcie mi na słowo i poczujcie tę bliskość człowieka z człowiekiem. Tercet LaBeouf-Gottsagen-Johnson (o dziwo zagrała świetnie!), tak naturalny w kontraście do fabularnego tła, wykreował pozbawioną grama fałszu i zbędnych napięć relację napędzaną poruszającą czułością.

Warto doświadczyć tego seansu!

8/10