Tak wiele nas łączy…*

* cytaty z filmu.

Pierwsza myśl gdy zobaczyłam plakat najnowszego filmu T. Malicka? Do złudzenia przypomina „Closer” w reżyserii Mike `a Nicholsa, na podstawie sztuki Patricka Marbera o tym samym tytule. Kto nie widział to zdradzę tylko, że fabuła opowiada historię czterech osób: fotografki Anny (Julia Roberts), dziennikarza piszącego nekrologi Dana (Jude Law), dermatologa Larry’ego (Clive Owen) i tancerki w nocnych klubach Alice (Natalie Portman).

„Bliżej” to fantastyczne studium ludzkiej żądzy, seksualności i obłudy. Fabuła odkrywa najgłębiej skrywane żądze i egoizm ludzki. Nasza pycha prowadzi do dramatycznych rozstań i powrotów, zdrad i obwiniania się nawzajem. Sugestywna i smutna wizja współczesnego społeczeństwa zyskuje wyrazistość zarówno dzięki kunsztowi reżysera jak i świetnej obsadzie.

Podobnie jest z Song to Song. Film pokazuje prawdę za pomocą kłamstw. Świetnie zagrana i zrealizowana diagnoza nas, ludzi z nosami w tabletach, smartfonach, itp. Takich wolnych i zniewolonych jednocześnie. W gruncie rzeczy sama fabuła jest dość prosta, właściwie to stanowi jedynie pretekst do rozpoczęcia rozważań o życiu i przemijaniu. Mamy blichtr i specyficzne środowisko artystów. Jest ona (przepiękna Rooney Mara – do złudzenia przypominająca A.Hepburn w filmie „Funny Face”), która szuka szczęścia. Pojawia się on (Ryan Gosling) początkujący muzyk. W końcu dookoła jak zgłodniały sęp krąży ten trzeci (energetyzujący Michael Fassbender) producent muzyczny. Ojjj będzie się działo…

Nie wiedziałam, że mam duszę. Wstydziłam się tego…

1777x744_oqaiyn

Terrence Malick jest reżyserem niezwykłym. To jeden z najbardziej enigmatycznych autorów współczesnego kina. Na przestrzeni swojej 40-letniej kariery nakręcił zaledwie 9 filmów pełnometrażowych. Ale jakich! Wszystkie są spójne i dojrzałe. U niego nie ma punktów zwrotnych, aktorzy schodzą na dalszy plan, a najważniejsze są rozważania na temat życia i śmierci.

Nic dziwnego, bo reżyser studiował filozofię na Uniwersytecie Harvarda i w Magdalen College w Oksfordzie. Myślałam nawet nad doktoratem, ale po konflikcie z promotorem powrócił do USA. Nie poddał się i pracował w charakterze wykładowcy filozofii w Massachusetts Institute of Technology. Na początku lat 60-tych zainteresował się wpływem kina na emocje człowieka. W 1973 roku jego debiut pełnometrażowy pt. „Badlands” „wywołał sprzeczne reakcje krytyków. Trudny do zakwalifikowania, jednocześnie głęboko humanistyczny i chłodny, portretujący bohaterów z dystansem i bez balastu psychologii” – źródło.

Od początku uważany przez krytyków i widzów za twórcę poszukującego i niezwykle dojrzałego. Kino Malicka nie jest dla wszystkich i zdaję sobie z tego sprawę. Dużo osób wychodzi z seansów bo nudzi ich (albo nie rozumieją) przekaz reżysera. „Dni niebios”, jego drugi film uważam za arcydzieło! Obraz  krąży wokół wolności i determinizmu. Po tym filmie zniknął na 20 lat. Co porabiał? Nie wiemy… bo ceni swoje życie prywatne. Późniejsze jego filmy sukcesywnie wpisują się w wizje filozoficzno-psychologiczne.

Kiedyś byłem taki jak Ty. Kim jestem dzisiaj?

la-et-mn-song-to-song-review-20170316

Malick nie znosi pompy i blasku jupiterów. A w necie możemy zaleźć zaledwie kilka jego zdjęć i może z dwa wywiady? Takie są też jego filmy. Bardzo osobiste, długie i dające do myślenia. Nie lubi szokować. Woli aby widz czerpał garściami z tego co prezentuje i jak najwięcej wniosków wyciągał dla wewnętrznego „ja”. Uważam, że „Song to Song” to przepiękne zamknięcie miłosnej trylogii gwiazd. W 2012 w filmie „Wątpliwości” wystąpili Ben Affleck, Rachel McAdams oraz Javier Bardem. W ulotnej historii o małżeństwie i wierze, reżyser poszukuje prawdy. Z kolei w „Rycerzu pucharów” z 2015 roku  Christian Bale, zmanierowany scenarzysta z Los Angeles stara się zrozumieć otaczający go świat. Zbiera się na wspomnienia związane z żoną (Cate Blanchett) i ttoksyczną relacją z nią – Natalie Portman. Bardzo żałuję, że żaden polski dystrybutor nie wprowadził filmów do kin. Na szczęście na cda możecie nadrobić zaległości:)

„Poetyckie światy Malicka hipnotyzują. Przeplatane obrazami przypływów i odpływów, powiewów wiatru, pełzających żuczków, wędrujących w rozbawieniu ludzi, są unikatową, autonomiczną kreacją przemawiającą wieloma głosami, a ich sednem wydaje się cisza. Choć dla wielu to właśnie zachwyt nad pięknem i niepojętą mocą natury oraz ludzkiego życia stanowi ich znak firmowy” – źródło.

Boisz się mnie?

thumb_568EEC64-6D10-430A-8686-BF9DD05BCAEB

To żadna sztuka zaprosić do współpracy gorące nazwiska Hollywood, wrzucić do jednej fabuły i sprzedawać jako mega hit. Ale tylko Malick potrafi zebrać top stars, uczyć miesiącami i wykorzystać ich potencjał w może 60%? Tak jak wspominałam u niego aktorzy to jak u Roberta Bressona manekiny, które mają ładnie wyglądać i spełniać swoje role. Najważniejsza jest fabuła i monologi wewnętrzne. Głosy z offu, zwielokrotnione i niekiedy skomponowane na zasadzie kontrapunktu. Wyrazista ścieżka dźwiękowa i wysmakowane zdjęcia tylko potęgują niezwykłość tego, co siedzi w głowie Malicka!

W „Song to Song” jednych może drażnić neurotyczność Goslinga, a drugich niezdecydowanie Mary. Ale moim zdaniem nie o to chodzi. Film ma urodę ekskluzywnego katalogu. na każdej stronie inna ikona. Pojawia się Iggy Pop, Patti Smith, Red Hot Chili Peppers czy Val Kilmer. Każdy, według planu ma swoje małe poletko do popisu i w 100% ma je wykorzystać. Czujemy zgniliznę, widzimy bród, cierpienie i zastanawiamy się jak można tak żyć?

Kiedy byłam mała kochałam wszystkich.

Zabiłeś we mnie miłość.

michael_fassbender_natalie_portman_song_to_song_asti.0

Najnowszy film reżysera to subtelna przypowieść o samozwańczych królach życia. Kłamstwo, zdrada i życiowy teatr mieszają się z romansem. Film bazuje mocno na stereotypach. Manager opływa w luksusach, a młodzi, naiwni muzycy myślą o American Dream. Zgadzam się z Krzysztofem Połaskim, który stwierdza, że:

Gdyby Malick tym razem darował sobie wewnętrzne monologi swoich bohaterów, to być może otrzymalibyśmy dużo lepszy film, bo sposób prowadzenia kamery przez Emmanuela Lubezkiego jest uwodzicielski, a w połączeniu z ciekawym montażem, dającym nam jeden wielki teledysk rozciągnięty do 130 minut, wygląda to dość intrygująco. Owszem, część widzów będzie zmęczona takim sposobem opowiadania historii obrazem, ale jest w tym coś ciekawego; wręcz wchodzimy do świata bohaterów, uczestniczymy w tym szaleństwie wraz z nimi. Doświadczamy, chłoniemy.

O ile Michael Fassbender doskonale odnalazł się w swojej demonicznej, nieco szalonej kreacji potentata muzycznego, a Rooney Mara zagrała poprawnie, nie wychodząc poza ramy scenariusza, tak niestety ten film jest klęską Ryana Goslinga, który męczy. Przynajmniej w moich oczach chyba po raz pierwszy tak dobitnie obnażono jego aktorskie braki… Pola do popisu natomiast nie miała Natalie Portman. Jej rola, zresztą podobnie jak epizod Cate Blanchett, została mocno przycięta.” – źródło.

Nie można mieć wszystkiego…:( Niektórzy też mogą stwierdzić, że film jest troszeczkę za długi i w połowie traci swój impet. Inni powiedzą, że obraz irytuje bo ile można słuchać o uczuciach, lęku i stracie? Ja jednak będę go bronić bo… mA siłę przyciągania.

Michael Fassbender w roli Cooka w jednej ze scen mówi: „Na trzeźwo tego świata nie ogarnę”. To doskonałe porównanie do twórczości Malicka. Oczywiście nie chodzi o %, ale o szerszą perspektywę patrzenia na jego obrazy. Jest to kino niszowe. Bardzo trudne w odbiorze, ale warto poświęcić mu trochę uwagi.

8/10.