Gdy śnieg topnieje, od­kry­wa brudy świata.

Analiza filmu. Jedne z pierwszych zajęć, gdzie z moimi kursantami szukamy różnicy pomiędzy adaptacją, a ekranizacją filmową. Ktoś może powiedzieć, że to banał. Schody pojawiają się w momencie podania przykładów.

Krótka powtórka: Adaptacja (według Słownika) „mówi nam, że jest to praktyka filmowa, polegająca na przystosowaniu tekstu literackiego do specyfiki filmowego medium. Pojęcie adaptacji łączone jest zwykle, a często używane zamiennie z pojęciem „ekranizacji”, która jednak nie musi dotyczyć literatury. Ekranizacji poddać można inne formy sztuki, na przykład operę i balet. Można zatem zastosować inne rozróżnienie. Adaptacją nazywamy film, który dopuszcza daleko idące zmiany w stosunku do pierwowzoru literackiego, zaś ekranizacją film, który jest mu maksymalnie wierny.”

Skąd pomysł na takie wprowadzenie do recenzji „The Snowmana„? Książki Jo Nesbø „Snømannen” co prawda nie czytałam. W związku z tym nie mam pojęcia czy Tomas Alfredson dokonał ekranizacji czy też adaptacji powieści kryminalnej z 2007 roku.

Zimno? Jeżeli reżyser postawił na adaptację,  to można wybaczyć pisarzowi.

Mroźno? Dokonał ekranizacji? Płaczę nad losem pisarza i zastanawiam się w czym zatem tkwi jego fenomen i komercyjny sukces?

Brrrr! I tutaj powstaje najważniejsze pytanie: Jak duży wkład ma pisarz do samej pracy nad scenariuszem? Czy jest na planie zdjęciowym? Doradza oraz analizuje poszczególne sceny? A może wyłącznie sprzedaje prawa? To co wczoraj zobaczyłam z przykrością muszę stwierdzić, że nie da się odzobaczyć…

2

Organizując III już edycję „Filmowych Psycho-Tropów” wiem, że obrazy wywołujące skrajne emocje i dotykające najtajniejszych zakamarków ludzkiej psychiki są najchętniej przez Was wybierane. Przemoc, gniew, złość czyli kino mocnych wrażeń, połączone z psychopatycznymi bohaterami są materiałem na godzinne rozmowy po seansie. Dlaczego tak się dzieje? Kryminały to obecnie bardzo poczytny gatunek literacki. Jeśli prześledzimy listy bestsellerów z ostatnich lat, okaże się, że w pierwszej dziesiątce zawsze znajdzie się jakaś powieść ze zbrodnią w tle. Podobnie jest z kinem, gdzie twórcy coraz częściej sięgają po skandynawskie powieści. Niestety z różnym skutkiem.

Na krzesełku reżyserskim „Pierwszego śniegu” zasiadł wspomniany Szwed, T. Alfredson, twórca świetnego „Szpiega” oraz trzymającego w napięciu „Pozwól mi wejść”. Za kamerą z kolei Dion Beebe – „Tatuaż”, „Wyznania gejszy” czy „Chicago”. Całość uzupełnia plejada gwiazd: Michael Fassbender, Charlotte Gainsbourg i Val Kilmer. Wydawałoby się, że z takiej mieszanki po prostu musi powstać doskonały kryminał, prawda?

Ostatnio, mój kumpel (który niestety rzadko pozytywnie ocenia filmy) powiedział, że nawet najlepsze zdjęcia nie uratują kijowego filmu. W tym przypadku nie można się nie zgodzić. Od siebie dodam, że muzyka spod batuty Marco Beltramiego też nie pomogła. Kapitalne norweskie plenery, pokryte śniegiem miasta i posępna/dramatyczna nuta stanowią idealną oprawę do słabego scenariusza. Pytanie, kto zabija nie jest wciągające, ani interesujące. Reżyser straszy nas banalnymi scenami, rodem z filmów grozy i łopatologicznie tłumaczy co miało przed chwilą miejsce na ekranie. Ktoś, kto w swoim życiu zobaczył minimum kilka pozycji z klasyki kryminału wie po 20, no góra! 30 minutach kto jest zabójcą, skąd wzięli się poszczególni bohaterowie i jaki będzie finał. Ostatnio tak zażenowana (i do tego samego koszyka mogę wrzucić) wyszłam z seansu „Dziewczyny z pociągu” w reż. T. Taylora.

Zgadzam się z Łukaszem Muszyńskim, który sugeruje, że „nikt nie zawrócił w tym filmie uwagi na logikę, bądź psychologiczny realizm. Przekonuje o tym już prolog. Zaserwowany w nim groteskowy koktajl rodzinnej psychodramy, przemocy domowej oraz toksycznej miłości wystrzela „Pierwszy śnieg” w stratosferę absurdu. Dalej jest równie ciekawie. Kolejne wątki rozjeżdżają się na lewo i prawo, a alkoholowy problem bohatera rozwiązuje się w zasadzie sam. Oglądając film Alfredsona, można również odnieść wrażenie, iż policjanci z Oslo to najbardziej wyluzowana grupa zawodowa w Europie. Poza Hole’em i jego nową współpracownicą Katrine (Rebecca Ferguson) wszyscy śledczy zachowują się, jakby ścigali złodzieja paneli podłogowych, a nie psychopatycznego zbrodniarza” – źródło

1

Reasumując: najbardziej mi żal duetu Gainsbourg – Fassbender. Gwiazdy nie błyszczą, a ich menedżerowie wystrzelili chyba do innej galaktyki, zgadzając się na udział w tej produkcji. Naszych bohaterów wcale nie poznajemy. Ich relacje, emocje i zachowania są po prostu… nijakie! Gra pozostałej ekipy z Kilmerem i D’Arcim na czele jest tak teatralna, że aż boli. W efekcie problem rodziny potraktowany jest powierzchownie, kryminalna zagadka nie tylko nie angażuje, ale staje się zbyt czytelna, a próba zrozumienia zachowania bohaterów potraktowana jest  skrótowo.

Od piątku co chwilę czytam, że film jest katastrofą. I szczerze miałam nadzieję, że zamieszczę tutaj pozytywną recenzję. Cóż, wielka szkoda! Gdzie ta dedukcja, gdzie ci herosi – prawdziwi tacy? Z ekranu sączy się nuda, a brak emocji już dawno roztopił bałwana…

4/10