Ludobójstwo w Rwandzie to było Jedwabne w skali hekatomby.

Dwa obrazy. Różni je wszystko: fabuła, bohaterowie, czas i miejsce akcji. Łączy jedno: samotność. Najgorsza z możliwych bo z wyboru. Z jednej strony mamy panią ornitolog, która przyjechała do Afryki, by prowadzić badania nad spadkiem populacji sępów w Rwandzie. Z drugiej rozwiedzionego dyrektora muzeum sztuki nowoczesnej w Sztokholmie. Oba filmy ukazują niepokojące kino naszych czasów. Tak piękne, że aż przerażające…

Śmierć Krzysztofa Krazue przyszła za szybko. Wiedzieliśmy, że od lat walczył z chorobą, ale zawsze jest nadzieja. Mamy jeszcze czas. Strata ulubionego polskiego reżysera dotknęła mnie tak głęboko, że od razu w głowie pojawiło się pytanie: KTO? Kto zdoła go zastąpić? Wielcy odchodzą, a czy rodzą się więksi? Pojawi się człowiek, który za pomocą kilku kadrów będzie potrafił, jak mało kto przeniknąć do naszych serc? Dzisiaj jestem spokojniejsza o kondycję polskiej kinematografii, która z każdym rokiem ma się lepiej. A ostatnia podróż artystycznego duetu pt. „Ptaki śpiewające w Kigali”, pozwoliła mi (na swój sposób) się z nim pożegnać.

z22333439IH,Jowita-Budnik-na-planie-filmu--Ptaki-spiewaja-w-Ki

Filmów o masakrycznych wydarzeniach roku 1994 w Rwandzie powstało wiele. Niektóre były znakomite, a inne przerażające. Z drugiej strony jak o ludobójstwie, które w 100 dni pochłonęło od 800 000 do 1 071 000 ludzi, opowiedzieć bez emocji? Można zagrać ciszą i tutaj pojawia się przepiękna opowieść Krzysztofa i Joanny Kos-Krauze. To obraz, w którym znajdziemy wszystko to, czym małżeństwo Krauzów podbiło świat kina – minimalizm formy, aktorski kunszt, a przede wszystkim ogromny nacisk na świat wewnętrzny bohaterów, ukazany bez upiększających filtrów. Dramat rozgrywa się na kilku poziomach. Mamy strach, budowanie relacji oraz walkę z demonami przeszłości.

Zdaję sobie sprawę, że film może nużyć i usypiać (widziałam to po sali kinowej). Rozumiem bo w pewnych momentach zdaje się, że twórcy nie mieli materiału, by zmontować z tego fabułę. Mamy zlepek niepowiązanych ze sobą scen. Przydługie sceny bez żadnego dźwięku nie tylko nie pozwalają wczuć się w historię, ale wprowadzają niepotrzebne zamieszanie. Jeszcze inni zarzucają obrazowi, że jest strasznie pocięty i nieskończony przez co może mu towarzyszyć nuda.

Ptaki-śpiewają-w-Kigali-fot.-KOSFILM-91

Reasumując: sednem filmu pozostaje wciąż skomplikowana więź łącząca straumatyzowane bohaterki. Anny i Claudine równocześnie przyciągają się i odpychają, bowiem jedna dla drugiej stanowi tak opokę, jak ewokację strasznych przeżyć. Właśnie ta zależność mnie ujęła! Krauze oczarowali mnie i omamili. Stworzyli film jedyny w swoim rodzaju. To niespójne, chwilami usypiające, ale nastrojowe, pełne melancholii, nadziei i krwi dzieło. Przyziemne problemy i magiczne miejsca. Oto Rwanda według reżyserów. Dziękuję!

Mocne 8/10

Ruben Östlund, czterdziestotrzyletni szwedzki reżyser jest autorem wybitnym. Dlaczego? Ponieważ każdy jego film, wymaga od nas czegoś więcej. „Lubię prowokować swoich widzów, żeby zastanowili się nad tym, co oglądają – przyznaje w rozmowie z tvn24.pl reżyser. ” Ponoć lubi też gdy wychodzimy z kina zmieszani. Gdy dowiadujemy się o naszej odwadze, a może jej braku?

07be7b41dd1439dba58b188176dc

Moi drodzy! Proszę zatem abyście poczuli się niezręcznie, oglądając piąty film w dorobku reżysera pt. „The square”. Obraz nagrodzony Złotą Palmą zaprasza nas w surrealistyczną podróż do… wnętrza siebie. Obraz społeczeństwa jest tutaj przedstawiony w punkt. Ktoś mógłby czuć się obrażony? Bardzo prawdopodobne, ale reżyser nic nie udaje i to doprowadza do sukcesu filmu. Mamy nie tylko prześmiewczy obraz świata sztuki, kształtowanego przez tyranię wirali, ale i brak jakichkolwiek hamulców, które mogłyby zastopować wirujący świat.

Zgadzam się z Jędrzejem Skrzypczykiem, który uważa że film „utkany jest ze znakomitych pomysłów – to satyra na współczesne szwedzkie społeczeństwo, gdzie dobrobyt miesza się z problemem bezdomności. To zwrócenie uwagi na inflację wartości w dobie internetu, smartfonów i dwusekundowej uwagi jednostki. To oczywiście formalny popis Östlunda – mistrza ludzkich relacji, ciętych dialogów i nieruchomych kadrów. Nie zawsze te pomysły idealnie się ze sobą zgrywają, ale pozostawiają spore pole do dyskusji. Przede wszystkim jest to jednak satyra na szeroko pojętą sztukę współczesną, która zaczyna zajmować nie tylko przestrzeń galeryjną, ale także publiczną.

Ale sztuka współczesna to dziwka – droga, czasem odrażająca i w dodatku często niesłusznie domagająca się od nas dodatkowych kompetencji bądź zrozumienia. Sama w sobie jest zresztą bardzo ambiwalentna. Albo zwraca uwagę na swoją własną bezużyteczność, lub wręcz przeciwnie – rości sobie prawa do uniwersalnych wartości i, co gorsza, prawa do zbawiania świata. Twórca Turysty te aspekty uwypukla, ośmiesza, ale staje czasem także w ich obronie. I mowa tu nie tylko o dziele czy artyście, ale przede wszystkim o odbiorcach.” – źródło.

The-square_2

Ostatnio kumpel zwrócił mi uwagę na pewien fakt. Jestem na koncercie, który w moim mniemaniu jest bardzo poprawny. Po występie artysty, z szacunku do niego zaczynam klaskać. Muszę wstać? Tak robi większość. Pytanie: podobało im się? Nie chcą odstawać od reszty? A może są już na tyle zmanierowani, że łapią jak pelikany każdą sugestię, że to „sztuka wysoka” i wypada być trendy? Hmmm? Taka zagwozdka na wieczór. Z czy pod prąd:)

Film nie uniknął jednak pewnych uchybień. W moim odczuciu ostatnie pół godziny, choć rozwija najważniejsze wątki, zdaje się tracić na fabule. Na szczęście nie jest to wada, która znacząco rzutuje na ogólny – mocny i oryginalny odbiór filmu, który… jest po prostu znakomity!

9/10