Nie wszystko złoto, co się świeci. 

„W ostatnim czasie polskie kino przeżywa prawdziwy wysp filmów dotykających tematów miłości z silnym akcentem na jej wymiar cielesny. To nowe spojrzenie na kino polskie, spojrzenie – od strony ciała i seksualności. Wiadomo, że golizna sprzedaje się dobrze. Zapowiedzi scen seksu są najskuteczniejszym wabikiem dla odbiorcy. Osobnym zjawiskiem jest jednak kino spod znaku „nowej zmysłowości”, w którym cielesność ociera się o brzydotę, a seks mówi o pęknięciu w międzyludzkich relacjach.” – link. Takie właśnie wnioski wyciągnęłam podczas udziałów w konferencjach o tematyce ciała i seksualności okiem X muzy.  Wygłaszałam referaty na temat polskiej (rodzimej) kinematografii, ale podobną tendencję widzę w skali światowej.

Kiedyś nagość w kinie nam dawkowano. Miała być wizualną przyjemnością, a większość musieliśmy sobie dopowiadać. W połowie lat 90-tych, kino poszło na całość. Jak jest obecnie? Seks w filmie stał się raczej współczesnym lamentem i rozpaczliwym krzykiem.

Niegdyś kryliśmy swoje ciała, ale są one częścią nas i nie możemy wyłączyć ich ze sztuki. Obecnie mówimy otwarcie o erotyzmie. Robią to wszyscy (…). Gdy odsłaniamy nasze ciała, odsłaniamy dusze. Wypowiedź przytoczona przez Johna Lichfielda, zawiera w sobie sporo racji. Współczesne kino odkrywa duszę robaczywą, „gnije” i zaraża chłodem. Nawet jak patrzymy na odchudzone, młode, doskonałe ciała, to sposób ukazania przez reżyserów jest niedoskonały. Pokazują idealne sylwetki, których dusze krwawią.

13173616_1095047343851762_2788236383397932118_o

Po tym przydługim wstępie odniosę się do obrazu, który na pewno pozostanie w Waszych głowach, na długo po seansie. Nicolas Winding Refn, 45-letni duński reżyser w 2011 roku powalił krytykę i widzów na kolana filmem „Drive”. Przez większość uważany za najlepszy obraz roku. Czy można zatem powtórzyć sukces po raz drugi? 

Przygotowując recenzję „The Neon Demon”, natknęłam się na ciekawą wypowiedź na stronie www.akadera.bialysto.pl: „To nie Refn jest chory, to chora jest rzeczywistość tych, którzy odrzucili wszelkie cnoty na rzecz tak zwanego piękna, określając je najwyższą wartością. I to nie Refn jest chory upierając się, że piękno jest najważniejsze. To wy. Wy, modelki, które nie musicie umieć pisać, śpiewać, tańczyć, nic. Wystarczy, że urodziłyście się piękne.” Uważam, że jest to idealne podsumowanie najnowszego obrazu reżysera. „Nie wszystko złoto, co się świeci” – takie myśli przyszły mi do głowy po obejrzeniu pierwszych scen filmu.

Jesse to szesnastoletnia dziewczyna (Elle Fanning) z małej miejscowości. Rodzice nie żyją (i chyba nigdy nie dowiemy się dlaczego?) a ona, jak tysiące młodych, pięknych dziewczyn marzy o karierze modelki. W przeciwieństwie jednak do idealnych „wieszaków” ma w sobie to „COŚ!”. Posiada naturalną urodę: jest wysoka, ma smukłe ciało i piękne długie włosy. Jest niewinna i szczera, co podoba się w środowisku agencji modelek. Z dnia na dzień z szarej myszki staje się panterą, która zawładnęła salonami. Jak nietrudno się domyśleć w powietrzu czuć podstęp, a czarne chmury coraz mocniej kłębią się nad głową początkującej modelki.

Po kilku minutach wiesz, że film dobrze skończyć się nie może, żołądek przez blisko dwie godziny masz ściśnięty, a serce bije jak oszalałe pod natłokiem hipnotycznej muzyki, migających świateł i wszechobecnej psychodeli. Mamy modne trójkąty, wielkomiejski szyk i mdłe/otępiałe twarze. To już widzieliśmy w „Black Swan”, „Lost River” czy „Inland Empire”.

FanningNeonDemon.0

Duński reżyser lubi szokować, trzymać w napięciu i wywoływać obrzydzenie. Tym razem idzie krok dalej: nie hamuje swojej wyobraźni! W rezultacie otrzymaliśmy koktajl, który u jednych wywoła euforię, a u innych mdłości. Takie same odczucia miałam po obejrzeniu „Córek dancingu” – debiutu reżyserskiego Agnieszki Smoczyńskiej – REWELAcyjnegoo! Refn opowiedział swoją historię w konwencji wystylizowanego do granic możliwości horroru. Mrok Los Angeles, ciemność w sercach bohaterów i wampiryczna atmosfera. Nie ma przyjaźni, miłości, a wszystko jest na sprzedaż. To tylko kwestia stawki.

Jak pisze Michał Kaczoń: „The Neon Demon” przyciąga i odpycha, ciekawi i nudzi, bawi się formą i korzysta z najprostszych rozwiązań. Pełno w nim przeciwieństw, rzeczy które nie powinny dobrze się ze sobą komponować.” A ja właśnie to kupuję! Denerwuje mnie momentami zwyczajny przerost formy nad treścią, jak szokowanie dla samego efektu szokowania (koszmar senny z Keanu Reevesem czy pierwszy dialog wyłupiastych modelek).

Poczucie pustki jest wszechogarniające. Pusty jest świat i środowisko, które je otacza… Lawirujemy w nim pomiędzy chirurgiczną precyzją, a elektro-drapieżną muzyką. Jak już o bitach mowa, to pięciolinia Cliffa Martineza, która w połączeniu ze zdjęciami Natashy Braier to przepięknie połączenie i najmocniejsze punkty programu. Płyta z soundtrackiem ukazała się już na polskim rynku. Kto mi kupi :)?

neon

W szokującym i perwersyjnym finale reżyser daje sugestie jak traktowane jest ciało ludzkie poprzez mass media. Stajemy się towarem. Formalnie film miał oddawać grozę świata mody. Wyszło lepiej! W Cannes wyśmiany i wygwizdany, w Katowicach dzięki „chorej” wyobraźni reżysera, zabierał nas tam, gdzie nawet nam się nie śniło …

Reasumując: ciało we współczesnej kinematografii, które odsłania egzystencjalne zawirowania, mówi jednak o stanie ducha. Odeszliśmy już od tradycyjnej estetyki w prezentowaniu cielesności. To możemy zauważyć w kinie artystycznym również spod gwiazdy Refna. Brzydota, a zarazem cielesność w tomach współczesnej kultury umożliwiają odsłonięcie choćby części prawdy o sytuacji dzisiejszego człowieka.

neon-demon_1

Jedno jest pewne: film budzi skrajne emocje i nie można przejść koło niego obojętnie. Jestem bardzo ciekawa Waszych odczuć. Dawajcie znać:))

7/10