A mnie też byś pochował przy swoim synu?

Osoby, które już mnie poznały wiedzą, że często pytam Was o zdanie w związku z nadrabianiem filmowych zaległości. Tak oto moja kumpela – Paulina, poleciła mi dramat z 2013 roku produkcji gruzińsko-estońskiej pt. „Mandarynki” w reżyserii Zazy Urushadza.

„Wojenna subtelność” przeszła przez polskie kina bez echa, a wielka szkoda bo film jest wyjątkowy! Filmomaniacy wiedzą doskonale, że w obrazie nie musi być wystrzałów, pościgów i krwi aby film poruszył. W „Mandarynkach”, osadzonej w trakcie wojny w Abchazji przejmującej opowieści o bezsensie każdego konfliktu zbrojnego tak też się też dzieje.

Jest rok 1992. Wojna nie oszczędza nikogo, weszła już do wiejskich domów. Ludzie w popłochu wyjeżdżają, pozostawiając dobytek życia. Nie wiedzą gdzie szukać pomocy bo nikt ich losem się nie interesuje. Tak naprawdę moi mili, kto z Was bez sprawdzenia w google, wie o co chodziło w tej wojnie? Kto pamięta oscarową „Ziemię niczyją” Bośniaka Danisa Tanovića, przeżyje swego rodzaju déjà vu.

Mandarynki” to film opowiadający o starszym Estończyku, Ivo (Lembit Ulfsak) i jego sąsiedzie Margusie (Elmo Nüganen), którzy za młodu przeprowadzili się do Abchazji. Co może robić Estończyk w Gruzji? Być plantatorem mandarynek:)) Margus zajmuje się plantacją, a Ivo wyrabia kosze przygotowując się do zbioru. Wspólnie się uzupełniają i żyją w symbiozie. Jednak Ivo, w przeciwieństwie do Margusa, nie jest gotów opuścić ziemię, na której spędził tyle lat i opuścić miejsce pełne wspomnień.  W trakcie jednego z dni poprzedzających zbiory, dochodzi do przypadkowego spotkania Czeczenów z Gruzinami nieopodal domów Estończyków, przedstawicieli dwóch stron konfliktu. Akcja filmu nabiera tempa…

m1

Czy w czasie wojny można znaleźć oazę? Zadawałam sobie to pytanie za każdym razem, gdy oglądałam kino wojenne. Z tyłu głowy mam słowa Boyda „Bible” Swana w filmie „Furia” do sierżanta Dona: „Nie bawmy się k… w dom, bo na wojnie i po tym co po niej zostało, domu już nie ma”. Gruziński reżyser udowadnia jednak, że spokój można odnaleźć nawet na płonącej ziemi. Uczy tolerancji, poszanowania odmiennych obyczajów, akceptacji różnic religijnych i zrozumienia dla obcych kultur. Oczywiście sporo tu ideo­logiczno-psychologicznych uproszczeń. Obraz jest jednak bardzo poruszającego w tej uniwersalnej, ponadczasowej historii o niemożliwym porozumieniu i nienawiści. Gdzie brat zabija brata…

Zaza Urushadze i jego aktorzy naznaczają nieco schematyczne przełamywanie mentalnych barier autentycznym ciepłem, prawdziwymi emocjami i subtelnym humorem, który pozwala na chwilę odetchnąć od ciężaru gatunkowego całości. Tutaj nie rzuca się słów na wiatr, nie wciska w usta płomiennych przemów, lecz pozwala być wiarygodnymi w swoim człowieczeństwie. Co ciekawe o każdym z bohaterów dowiadujemy się jedynie strzępków informacji. To w zupełności wystarcza, by zrozumieć ich motywacje i w taki czy inny sposób się z nimi utożsamić. Reżyser w przepiękny sposób odsłania przed nami z minuty na minutę motywy działań bohaterów, ale robi to w sposób nienachalny i za to mu dziękuję.

Warto wspomnieć, że filmy gruzińskie po okresie kryzysu stają się coraz ciekawsze. Kinematografia, która po rozpadzie Związku Radzieckiego niemal wygasła, w ostatniej dekadzie zaczyna się odradzać. Pojawiają się obrazy osadzone w historii i polityce. Zwróćcie proszę uwagę na kinematografię z tego obszaru geograficznego, bo może was pozytywne zaskoczyć.

Tym, co jest w tym filmie najpiękniejsze, to brak typowego moralizatorskiego tonu. Urushadze nie chce powiedzieć: skończcie z wojnami. Pokazuje, że każdy uczestnik wojny, a także jej bierny obserwator, zdaje sobie sprawę z niezmierzonej ilości śmierci niewinnych ludzi. Wszyscy bohaterowie filmu wiedzą, że rozlewu krwi nie da się powstrzymać w żaden sposób. Gdy wojna wybucha, jest nieobliczalna. Mandarynki”, pomimo tego, że reprezentuje film wojenny, to obraz, w którym nie ma wartkiej akcji. Zamiast tego, reżyser wprowadza w nas atmosferę strachu, ciągłego napięcia, oczekiwania. I mówi nam: Taka właśnie jest wojna! Rozsiewająca niepewność i paniczny strach przed śmiercią. Bo przecież każdy jest wyposażony w karabin i dobrze celuje. Jednocześnie „Mandarynki” są przepełnione pięknymi krajobrazami (dla natury wojna ludzko-ludzka nic nie znaczy), plejadą rozmów na temat honoru, śmierci, ludzkich historii, a także ciepła i poczucia jedności. W obliczu zagrożenia zawsze wybierzemy osobę, która jest bliższa naszym emocjom, a nie ideom.

mandarynki2

Zaza Urushadze stworzył obraz, który na długo pozostaje w pamięci. Jego niezwykle prosta i oszczędna forma sprawia, że przesłanie trafia do widza z podwójną siłą. Moim zdaniem największą siłą produkcji stanowi jej spokój, przerywany co jakiś czas zaskakującą sceną. Reżyser umożliwia dogłębne wczucie się w postaci, a szczególnie w sposób myślenia Gruzina i Czeczena. Poznanie mechanizmów działania ich psychiki i przekonań jest kluczem do próby zrozumienia pojęcia wojny i jej bezsensownego celu. Już po kilku minutach seansu odkryłam, że w „Mandarynkach” niczego nie mogę być do końca pewna.

8/10

Grafika: Pinterest.com