Małe dzieci – mały kłopot, duże dzieci – duży?!

Tym razem do kina przyciągnęły mnie dwa nazwiska: Delpy i Boon. 46-letniej Francuzce kibicuję ponad 20 lat, gdy u Kieślowskiego, w drugiej części „Trzech kolorów” wcieliła się w Dominique, młodą kobietę, która porzuca męża Polaka. W „Biały” z kolei partnerowali jej: Jerzy Stuhr i Janusz Gajos. Córka aktorki Marie Pillet i aktora Alberta Delpy. Od najmłodszych lat związana jest ze światem filmowym. Tłumy pokochały ją w filmie Richarda Linklatera „Przed wschodem słońca”. To w nim w towarzystwie Ethana Hawke przemierzała ulice Wiednia, w poszukiwaniu siebie. Film stał się hitem, a na kontynuację musieliśmy trochę poczekać.

W wywiadzie udzielonym dla „Los Angeles Times” powiedziała: „Od tak dawna współpracuję z wieloma wspaniałymi reżyserami, że już w wieku 18 lat byłam gotowa do podjęcia tego kroku. Ale ponieważ pracowałam z tyloma wspaniałymi reżyserami, bałam się tego. Teraz powiedziałam sobie: Czemu nie? Nie ma się czego bać!”. I tak powstały kinowe hity jak „Dwa dni w Paryżu” i „Dwa dni w Nowym Jorku”.

Z kolei Danego Boona nie da się nie lubić. Już samym wyglądem powoduje uśmiech i politowanie na twarzy. Mówią o nim nowa, francuska wersja Jasia Fasoli. Jest w tym sporo racji. Choć jest Francuzem, w jego żyłach płynie krew algierska i flamandzka. Jego ojciec był bokserem i kierowcą ciężarówki.

Człowiek o wielu talentach. Jest nie tylko filmowcem, ale także twórcą komiksów, mimem, komikiem estradowym i dramaturgiem. W 2008 roku wyreżyserował i wystąpił w jednej z drugoplanowych ról w popularnej komedii „Jeszcze dalej niż Północ”. Wtedy go pokochałam

Taki duet to 100% sukces. A jednak…

LOLO_1

W telegraficznym skrócie: Najnowszy film Julie Delphy pt. „Lolo” to współczesna komedia romantyczna z psychologicznym wątkiem kompleksu Edypa w tle.

Mamy neurotyczną Violette (Delphy), która pracuje dla świata mody. Jest zgorzkniała, spotyka się ze zgorzkniałymi przyjaciółkami i chodzi na zgorzkniałe przyjęcia. Aha! Ma jeszcze syna – tytułowego „Lolo”, który jest z kolei do cna zmanierowany. Jej ponad 40-letnie ciało potrzebuje rozkoszy, a samca alfa brak. Nagle buuum! Poznaje dobrze wyposażonego przez naturę programistę Jeana-Rene (Boon). Od tego momentu widzi świat przez różowe okulary, które za wszelką cenę synalek chce jak najszybciej wyrzucić do kosza.

„Lolo” jest komedią francuską, co oznacza charakterystyczny humor i bardzo swobodne podejście do seksu. Jak na Julie Delphy przystało mamy dużo gadania, mało roboty, ale to nie jest akurat minus. Żarty na temat kobiet po czterdziestce (po przejściach) i mężczyzn z przeszłością, zderzenie małomiasteczkowej mentalności z blichtrem wielkiego miasta – to wszystko bywa chwilami efektowne. Brakuje tutaj jednak spójności i psychologicznej konsekwencji, a przerysowane gagi wydają się po prostu sztuczne.

Julie Delpy, jako reżyserka i jednocześnie współscenarzystka, zadaje te pytania, chociaż w zamyśle zna odpowiedź. Gdyby bohaterowie jej filmu spotkali się 20 lat wcześniej to, być może, różnice by ich podzieliły. Co nie zmienia faktu, że temat trąci myszką.

cover_photo.jpg

Co mi się podoba w filmie? Reżyserka nie wstydzi się bynajmniej wieku i ze swobodą opowiada o pokoleniu współczesnych czterdziestolatek. Kto zasłuży, dostaje po pupie i już. Podoba mi się również zakończenie, które zdradzę, że jest niesztampowe!

Nie wszystko jednak udaje się tu w stu procentach, bo Delpy próbuje upiec kilka pieczeni na jednym ogniu. Jej dowcipowi chwilami brakuje ostrości, ale te niedostatki wynagradzają aktorzy. Julie Delpy i Dany Boon w głównych rolach to klasa sama w sobie. Nie dorównuje im może Vincent Lacoste w roli tytułowego Lolo, ale ma jeszcze czas. 🙂

LOLO_3

7/10