Mr. Sophisticated…?

„We wnętrzu człowieka żyje prawda”. Słowami św. Augustyna swój doskonały wykład rozpoczął prof. Daniel Boduszek. Związany z University of Huddersfield. Posiada on szerokie doświadczenie w pracy w więzieniach, również w tych o zaostrzonym rygorze, w różnych krajach europejskich. Prowadzi badania naukowe wśród więźniów na całym świecie, m.in. w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Irlandii, Pakistanie, Tanzanii, na Karaibach i w Polsce.

Szacuje się, że w naszej populacji ok. 1% to psychopaci. Pozornie czarujący, a gdy bliżej ich poznasz (o ile jeszcze będziesz żył/a) , dostrzeżesz brak empatii afektywnej, brak empatii poznawczej, manipulacyjne cechy oraz egocentryzm. Psychopata bowiem zakłada maskę pozorności. Jest innym człowiekiem. Psychopaci najczęściej kojarzą się z mordercami, gwałcicielami, terrorystami. Czy jednak każdy psychopata ucieka się do przemocy? Jak można zidentyfikować osobowość socjopatyczną? Jakie są źródła i skutki kultury przemocy, czyli pewnego zestawu wzorców zachowań, podzielanych przez daną grupę ludzi? Zapraszam do wysłuchania bardzo interesującego wykładu.

Zadaliście sobie kiedyś pytanie: dlaczego lubimy oglądać filmy, których się boimy? Nie ma chyba miesiąca, żeby na ekrany kin nie wszedł nowy, lepszy lub gorszy film grozy, a na półkach w księgarni nie pojawiła się powieść mająca wrzucić nam ciarki na plecy.

Teorii jest kilka. Po pierwsze, jesteśmy zakodowani genetycznie tak, aby zagrożenia unikać. Jedna ze sfer naszego mózgu, potocznie zwana „gadzim mózgiem” odpowiedzialna jest za takie reakcje jak „walcz” lub „uciekaj”. Po drugie, jedną z warstw naszej psychiki są lęki nieuświadomione. Boimy się więc latania czy śmierci, ale też wielu rzecz, o których nie wiemy. To właśnie wykorzystują scenarzyści horrorów. Dotykają naszych uświadomionych lęków w sposób bezpieczny. Wreszcie strach zapowiada ulgę. U sporej grupy osób uprawiającej sporty ekstremalne dochodzi do fizycznego uzależnienia od sportu, ponieważ na przestrzeni lat tak konstruowali swoją psychikę, że wyrzut hormonu szczęścia, dopaminy, był wydzielany zaraz po wyrzucie adrenaliny. U człowieka, który nie jest typem sportowym może zachodzić podobne zjawisko. Po „zastrzyku” adrenaliny, który dał nam horror, dostajemy dawkę przyjemności – dopaminę. – źródło

2

62. letni duński reżyser osiągnął co zamierzał. Ludzie uciekają z kina, a on pęka z dumy. Jest się czym chwalić? Dom, który zbudował Jack wzbudzał emocje na długo przed oficjalną premierą. Moja koleżanka z pracy, podczas jednej z rozmów powiedziała, że ABSOLUTNIE nie pójdzie do kina. Sam trailer już ją przeraził i wie czego się spodziewać po reżyserze. Hmmmm czego? Bo przyznam szczerze, że od „Antychrysta” niczym nie zaskoczył, a wręcz zaczął irytować.

Lars von Trier nigdy nie cackał się z widzem i tym razem przedstawia sceny epatujące obcinaniem piersi jednej z ofiar, nóżki kaczuszce czy strzelaniem do dzieci. Jest jednak różnica. Takie obrazy już chyba nikogo nie powinny zaskakiwać ani tym bardziej obruszać. Staliśmy się nieczuli na ból? Nie mamy odpowiednich pokładów empatii? Nic bardziej mylnego. Po prostu reżyser już nam to sprzedawał, a odgrzewane kotlety nie smakują równie dobrze. W ostatnich „dziełach” nie sięga po nietypowe rozwiązania fabularne ani formalne, nie dokonuje głębszych analiz, właściwie nie dodaje zbyt wiele do dyskusji o sztuce filmowej. Wykorzystuje i gra tym co się najlepiej sprzedaje czyli seksem i przemocą. I nawet jeśli ta tania sensacja jest tworzona z pewną dozą ironii, nie zmienia to faktu, że raczej mu daleko do wybitnego dzieła.

3

„Dom, który zbudował Jack” jest pewnego rodzaju spowiedzią seryjnego mordercy. Tytułowy Jack nie jest pierwszym lepszym zabójcą, lecz wirtuozem zabijania. Moim zdaniem von Trierowi udało się zbudować w miarę poprawny obraz psychopaty. Bowiem Jack to facet, który:

  1. Posiada brak zdolności do przeżywania emocji. Serce z kamienia, pozbawiony empatii czyli głębokiego odczuwania. Nie lubi gdy ktoś dzieli się z nim swoimi uczuciami i oczekuje od niego wsparcia czy zrozumienia.
  2. Niczego się nie boi. Jako psychopata nie wykazuje lęku, przez co nie cofa się przed tym co szkodliwe, niebezpieczne i ryzykowne. Jego jedynym lekiem jest kompromitacja, której za wszelką cenę chce uniknąć.
  3. Cechuje go brak poczucia winy, wstydu i skruchy.
  4. Jack to facet pewny siebie, który kocha manipulować innymi. Kłamie bez mrugnięcia okiem i mówi to, co chcemy usłyszeć.
  5. W końcu jest skłonny do używania przemocy. Obserwuje, analizuje swoje ofiary, by każda zbrodnia była na miarę sukcesu.

„Dom, który zbudował Jack” to bezapelacyjnie teatr jednego aktora. Matt Dillon jest w swej roli fenomenalny. Skacze między różnymi konwencjami i pokazuje pełny wachlarz emocji. Ciekawa to sytuacja, w której wybitna rola pojawia się w tak tandetnym i pozbawionym dobrego smaku filmie.

5

Podobnie jak w „Nimfomance”, gdzie mężczyzna reprezentujący kulturę i kobieta symbolizująca naturę prowadzili dialog. Z offu płynie zatem nieustanna rozmowa bohatera z tajemniczym Vergem (Bruno Ganz). To już było! Nie czeka nas dobre tempo i spora dawka humoru (o której informują zwiastuny). Film nie wpasował się w konwencję i nawet na chwilę nie wbił się w rytm, emocje oraz rozrywkowy wydźwięk, który sprawia, że jest to dzieło, obok którego nie można przejść obojętnie. Już po drugim rozdziale, a jest ich pięć, spoglądałam na zegarek…

Rozumiem, że reżyser chciał pokazać, że zło stoi na równi z dobrem i są to pierwiastki jak najbardziej do pogodzenia, służące jedynie do pokonywania kolejnych przeszkód. Powtarzalność czynów zabójcy nuży także jego, który swą ślamazarnością domaga się, żeby debilni stróże prawa w końcu go złapali. W poetyckim, wzorowanym na renesansowym i barokowym malarstwie epilogu, przyjdzie mu wreszcie spotkać się ze swoim przeznaczeniem.

Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak się ucieszyłam gdy zobaczyłam napisy końcowe…

4,5/10