Czekam na wiatr co rozgoni

ciemne skłębione zasłony…

„Krakowski spleen” mojego ukochanego Maanamu zapowiadany jest często jako hymn do normalności i chęci zwykłego życia. Powstał na początku lat 80-tych, kiedy to PRL wchodziła w fazę schyłkową.  Według Słownika Języka Polskiego, spleen to „stan przygnębienia, apatii i nudy wywołany poczuciem beznadziejności życia”. 

Analizując tekst piosenki można jednak mieć wrażenie, że gdzieś wysoko, ponad pokrywą nieprzeniknionych chmur, wciąż świeci słońce. Z utęsknieniem czekamy na moment, kiedy nadejdzie burza, po której niebo rozwidni się. Pogrążone w apatii, ponure miasto i jego ludzie znów będą mogli cieszyć się światłem.

Nie bez powodu „Krakowski spleen” stał się przewodnim utworem „Człowieka z magicznym pudełkiem”. Dlaczego?

 

– Dojrzałem przez ostatnie lata.

– Intuicja może zawieść. Każdy kolejny film jest ryzykiem.

– Życie mnie nauczyło aby nie pyskować!

Te trze zdania utkwiły mi w głowie po spotkaniu z Bodo Koxem, do którego doszło w katowickim Kinie Kosmos. Na początku XXI wieku, kiedy zaczęłam bardziej interesować się X muzą, on stawiał swoje pierwsze kroki w roli reżysera i scenarzysty. Został okrzyknięty ikoną polskiego offu. Minęło kilka lat i z impetem zawitał na mainstreamowych salonach. Jego „Dziewczyna z szafy” to moim zdaniem najlepszy polski debiut ostatnich lat.

1

Bodo Koxa można lubić, nienawidzić czy wyśmiewać. Można też uważać za freaka, warszawskiego lansera (chociaż pochodzi z Wrocławia), ale nie można mu odmówić dwóch cech: kreatywności i wyczucia chwili. Ok dodam jeszcze to, że niczego nie udaje. Wspominając w wywiadzie: „Wybrał kino, bo w nim spotykały się interesujące go dziedziny sztuki. Literatem byłem beznadziejnym, ale nie trzeba być wybitnym literatem, żeby pisać scenariusze. Artystą malarzem byłem jeszcze gorszym, ale w kompozycji kadru to nie przeszkadza. No i jest jeszcze muzyka, moja wielka pasja, która daje oddech filmowym opowieściom.”

„Dziewczyna z szafy” już po pierwszych pokazach wzbudziła entuzjastyczne reakcje krytyków i publiczności.  Stowrzył to, co do Se Točí najbardziej przemawia – skrajne emocje. Rozciągnięcie fabuły między komedią i psychologicznym dramatem, między baśnią i realistyczną opowieścią o ludziach zagubionych nie udaje się każdemu. Naszpikował widza niesamowitą aurą, która trwała z nami na długo po seansie. Nie bez powodu produkcja z 2012 roku cieszy się ogromnym zainteresowaniem na różnego rodzaju spotkaniach filmowych, prelekcjach czy edukacji filmowej.  Jest też świetnym filmem do analizy przez studentów psychologii i kierunków pokrewnych.

Tym razem mam mieszane uczucia… Z jednej strony bardzo się cieszę, że powstaje polski film z gatunku science-fiction, a z drugiej od początku coś tutaj nie gra! Mamy przyszłość, technologię i dawców pamięci. Pojawia się rodzące uczucie i…? No właśnie, po kilkunastu minutach film zaczyna nużyć, a po 3/4 fabuły zastanawiasz się co jest nadrzędnym celem obrazu? Sterylna wydmuszka, którą trudno przyporządkować nawet do konkretnego odbiorcy? Scenariusz jest pełen dziur logicznych, w dodatku całość jest fatalnie poprowadzona od strony narracyjnej. Miałam wrażenie, że całość jest urwana. Czekałam na prawdziwą akcję. Pyk! pojawiają się napisy, a ja siedzę w fotelu bez żadnych emocji.

2

Z plusów, które trzeba dostrzec to ciekawie dobrany duet: Bołądź – Polak. Podczas spotkania Bodo wspomniał, że wybrał Olgę do roli Gori ponieważ przez ostatnie lata bardzo dojrzała do takich ról. Ponoć na casting nawet uszyła kostium, w którym później wystąpiła. Od początku wiedziała jak ma wyglądać jej postać. Z kolei Piotr Polak jest zbyt późnym odkryciem. Prywatnie facet, którego rozpiera energia, a dzięki teatralnej praktyce potrafił zagrać faceta bez emocji. Intuicja Bodo Koxa nie zawiodła, a Piotr świetnie wpasował się w rolę Adama/Krzysztofa.

Medal należy się także twórcom – za odwagę. Co by nie mówić, konstruują przesycony technologią świat, jakiego polskie kino jeszcze nie widziało. Efekty specjalne są przerysowane, ale stoją na niezłym poziomie, natomiast kostiumy przygotowane przez Katarzynę Adamczyk czy różnicujące przestrzenie czasowe zdjęcia Arkadiusza Tomiaka robią niesamowite wrażenie! Zdania są podzielone co do muzyki autorstwa Sandro Di Stefano (Złote Lwy Festiwal Filmy w Gdyni). Mieszanina stylów, moim zdaniem w pełni odzwierciedla zabieg reżysera: połączenie fantasy z kinem noirowym.

Niestety, poza walorami czysto rozrywkowymi „Człowiek z magicznym pudełkiem” nie ma za wiele do zaoferowania. Brak jasności przekazu i zestaw niezbyt dynamicznych dialogów to grzechy trudne do wybaczenia. Reżyser nie potrafi przezwyciężyć wewnętrznych sprzeczności swojej historii; próbując pogodzić dwa światy, zatrzymuje się w pół drogi między komercyjnym filmem o miłości a artystyczną opowieścią o przyszłości.

5

W najnowszym filmie Koxa po raz kolejny sterowce i wykreowany świat jawią się dystopijnie. Dlaczego? „Mam skłonność do teorii spiskowych. Co prawda ostatnio podchodzę lightowiej do myśli orwellowskiej, ale… co będzie?” Znajomi reżysera mówią, że on ciągle robi ten sam film. Trudno się z tym nie zgodzić. Kox jest twórcą na tyle oryginalnym, że naprawdę nie potrzebuje podpierać się cudzymi słowami. Proszę Cię, abyś w kolejnym swoim filmie, potrząsnął moim serduchem, dosypał emocji do głowy i podał chusteczkę jak to miało miejsce w 2012 roku. Ok?

7/10