Tak niewiele miałam. Tak niewiele mam.

W liceum na przemian byłam dzieckiem kwiatem oraz puncurą. Rodzice od najmłodszych lat serwowali mi dobrą, sprawdzoną, polską muzę. Pisząc ten tekst w głowie siedzą dwa utwory: „Kocham wolność” Chłopców z placu borni oraz „W domach z betonu” Martyny Jakubowicz. Minęło kilkanaście lat, a oba teksty są nadal aktualne. Co je łączy? Moim zdaniem: wolność i samotność. Powstaje pytanie: jak jestem wolny, to tak naprawdę muszę być skazany na samotność?

Tegoroczny Camerimage uważam oficjalnie za zamknięty. Werdykt jury podzielił publiczność. Wygrał film pt. „Lion” australijskiego reżysera Gartha Davisa. Przepiękny film o poszukiwaniu drogi i korzeni. Również o samotności. Srebrna żaba powędrowała do Villeneuve`a za „Nowy początek”. Filmu JESZCZE nie widziałam więc się nie wypowiem. Z kolei zaskoczeniem dla mnie było trzecie miejsce dla amerykańskiego dramatu pt. „Snowden” w reżyserii O. Stone`a. Sądzę, że były lepsze firmy w kategorii Konkurs Główny.

Tak czy inaczej dzisiaj będzie właśnie o wolności i samotności. Tak różne, a tak wzajemnie przenikające się słowa. Ostatnio czytałam bardzo udany tekst Katarzyny Zielińskiej w „Be Magazyn”: „Rzucić to wszystko w cholerę i wyjechać w Andy paść lamy. Albo chociaż w Bieszczady hodować owce. To by było prawdziwe życie… – myślisz w poniedziałkowy poranek, w perspektywie mając kolejne pięć dni korporacyjnego kołowrotka: niewyspania, beznadziejnej roboty, którą ktoś inny dla ciebie wymyślił, nadgodzin bo dedlajny i fakapy), wreszcie wieczór przed telewizorem, a w najlepszym razie piwo w pubie… Byle do piątku, do urlopu, do emerytury. Czujesz każdą komórką swojego ciała, że marnujesz życie, że sens już dawno się stracił i więcej nie możesz tak ani dnia”.

Tekst przerażający, ale jak trafny przy opisie naszego społeczeństwa? Ja na szczęście należę do tych kilku % ludzi, którzy lubią swoją pracę. Wiadomo, nie w poniedziałkowy poranek, ale kolejne projekty, rozwój i możliwości dają mi powera. Kiedyś miałam inaczej. Jak ta większość ludzi w autobusach, stałam zdołowana, że niedługo wypełznę i będę bite 8,9 a nawet 10 godzin walić w klawiaturę bez pomysłu na siebie. Tym właśnie płacimy za cywilizację – czasem i wolnością. Często do tego dochodzi samotność. Mamy tyle spraw na głowie, że wolimy odciąć się od wszystkiego i wszystkich. Potem żałujemy, ale jest za późno. Każdy z poniższych bohaterów filmowego Konkursu Głównego Camerimage, które udało mi się zobaczyć, też płaci byciem tu i teraz. Niezależnie od miejsca czasu i akcji.

GRAND TETON NATIONAL PARK, WYO.: Elk Bugling to attract females during the elk rut. (Photo credit: © National Geographic Channels / Ryan Sheets)

Photo credit: © National Geographic Channels / Ryan Sheets.

KONKURS GŁÓWNY

POWIDOKI (7/10) reż. Andrzej Wajda

Ostatni film śp. Mistrza otworzył tegoroczny Festiwal. W kolejce czekałam blisko 15 minut, ale udało się znaleźć miejsce na schodach. W przypadku Andrzeja Wajdy, pod względem artystycznym nie mam się do czego doczepić. To najsolidniejsza firma. Scenariusz Mularczyka, zdjęcia Edelmana, scenografia Warszewskiego. Do tego dochodzi obsada z (moim zdaniem) życiową rolą Bogusia Lindy i mamy obraz prawie idealny. Prawie! Bo o ile film, nie jest kolejną „epopeją” typu Pan Tadeusz, Katyń czy Kanał, a bardzo osobistym dziełem, rodem z „Tataraku”, to i tak trąci myszką.

Wajda po raz kolejny rozlicza się z wielkim bratem, a jego nowomowa w pewnych momentach nudzi. Film inspirowany biografią malarza Władysława Strzemińskiego, współzałożyciela i wykładowcy w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Łodzi. Strzemińskiego, Andrzej Wajda szczerze podziwiał i to się czuje. Nie chodziło tylko o wkład w polską kulturę, ale i sprzeciwił wobec doktryny socrealizmu. Przeczytałam ostatnio ciekawy artykuł pt. „I need hero”. Kiedyś synonimem niezłomności charakteru, odwagi i męstwa był rycerz na białym koniu. Obecnie u wielu mężczyzn odwaga przekształciła się w brawurę: uprawiają sporty ekstremalne i przełamują granice możliwości. U innych z kolei odwaga przybrała formę bardziej domową: coraz więcej nieustraszonych toczy wirtualne boje i codziennie ocala świat. Andrzej Wajda swoim filmem daje pstryczka w nos sztuce XXI wieku.

Swoją światową premierę film miał na festiwalu w Toronto, a na ekrany polskich kin wejdzie 13 stycznia 2017 roku. Przypominam również, że to polski kandydat w drodze do Oscara. Czy powtórzy sukces „Idy” ? Zdania są podzielone. W jednej z recenzji przeczytałam, że „Powidoki” są obrazem bez kontekstu, ale zrobionym ze smakiem. Z tym się zgadzam. Wiele faktów jest niedomówionych. Strzemiński w oczach wielu przybiera postać mesjasza narodu, a wszyscy poza malarzem są źli i niedobrzy.

Tak czy inaczej film wzrusza, a Bogusław Linda jak wspominałam przechodzi samego siebie. Mocno odcina się od poprzednich roli i wraca do korzeni (np. ról u Kieślowskiego). Na „Powidoki” kolumny szkolne raczej się nie wybiorą (chyba, że otrzyma Oscara), ale i tak polecam Wam zobaczyć obraz. Warto dla harmonii płynącej z ekranu i osobistego rozliczenia się z przeszłością przez reżysera.

MOONLIGHT (8/10) reż. Barry Jenkins

moonlight

Film o tym jak nie popełniać błędów dorosłych. Mija kilkanaście lat i tak je popełniasz. Film Amerykanina – Barrego Jenkinsa, nie wprowadza do światowej kinematografii nic nowego, a i tak porusza. Opowiada historię Chirona chłopaka z patologicznej rodziny, do którego w pewnym momencie ktoś życzliwy wyciąga pomocną dłoń. Mijają lata, Chiron dorasta i zastanawia się co jest dobre, a co złe.

„Moonlight” za pomocą trzech rozdziałów ukazuję historię, która jest niezwykle konkretna pod kątem miejsca, czasu i stylu akcji. Dodam jeszcze, że jest uniwersalna. Film oferuje opowieść o ludziach, którzy żyją w świecie innym od naszego, różnią się od nas wyglądem, ale to tylko mylące pozory, bowiem wszyscy tak naprawdę jesteśmy tacy sami. Obraz porusza jeszcze dwa istotne tematy: samooakceptacji i wolności. Akceptacji tego co robię, jak kocham i co chcę osiągnąć, pomimo demonów siedzących w głowie. Można śmiało powiedzieć, że film jest głosem XXI wieku. Świata, który diametralnie zmienia się na naszych oczach.

Za pomocą subtelnych zdjęć i „rodzinnego” klimatu z minuty na minutę poznajemy Chirona. Kamera w sprawny sposób pozwala nam siedzieć obok, a dzięki wzruszającej muzyce chcemy chłopaka poznać bliżej. Znawcy sztuki filmowej mówią, że „Moonlight” może być czarnym koniem tegorocznych Oscarów.

Mogę się mylić, albo i nie, ale u nas film oprócz festiwali nie był na szeroką skale dystrybuowany. A wielka szkoda… bo „Moonlight” pomimo, że nie stara się o ckliwe historie i amerykański przepych, to elegancko równoważy emocje. Z ekranu uderza szczerość historii. Proszę nie określajcie filmu wyłącznie po okładce czyli trailerze.

TANNA (8,5/10) reż. Martin Butler

sj_product_image_65_6_1552_7662

Napiszę tak: ten film od początku wciąga, a zdjęcia powodują, że na mojej twarzy maluje się szeroki uśmiech, chociaż bohaterom wcale nie jest do śmiechu. Historia kochanków, którzy sprzeciwiają się rodzicom i tradycji, by być razem. Nie kochani, to nie sequel „Romea i Julii”, a prawdziwa miłość na jednej z malowniczych wysepek Vanuatu należących do Oceanii.

Przepiękne zdjęcia, pokazujące prawdziwe życie wedle dawnych rytuałów i wierzeń. Reżyser jak doczytałam spędził wśród mieszkańców wyspy ponad pół roku poznając ich świat (wierzenia, obyczaje i etykę). Niczym Bronisław Malinowski „wtopił” się w tłum i dzięki temu powstał wyjątkowy film o miłości, która mówi językami świata. Australijski film wygrał dwie główne nagrody na festiwalu w Wenecji. Jest dokumentem obrazującym prawdziwe wydarzenia, jednak także intrygującym filmem fabularnym opowiadającym o jednym z najbardziej uniwersalnych uczuć występujących wszędzie, niezależnie od kultury.

Uniwersalizm połączony z pokorą i zrozumieniem. Widzimy raj na ziemi dla jednych, a dla innych gorzką rzeczywistością. Jestem bardzo ciekawa Waszego zdania.

MROCZNE BESTIE (8,5/10) reż. Felipe Guerrero

674_2048x1152

Film został już pokazany na tegorocznych Nowych Horyzontach we Wrocławiu. Powiem tak: oprócz „Baby Bump” na Dwóch Brzegach, nigdzie nie widziałam tylu widzów, którzy opuścili salę kinową. Dlaczego? Z powodu ciszy. Ciche ofiary, tak w dwóch słowach można opisać argentyńsko-kolumbijski dramat w reżyserii Felipe Guerrero. Myślę, że takie sformułowanie mogłoby obrazić twórców, bo temat jest znacznie głębszy niż nam się wydaje.

Film inspirowany życiem w kolumbijskich lasach. Kto by pomyślał, że w tak pięknych miejscach, brat w bestialski sposób zabija brata. A kto jest ofiarą? Osoby trzecie. W tym przypadku akcja tyczy się kobiet, które zostały bezpośrednio dotknięte trawiącymi walkami. Ofiary przemocy, są zmuszone do desperackiej ucieczki w kierunku relatywnego bezpieczeństwa wielkiego miasta. Rocio wyrusza w nieznane po tym jak jej dom został doszczętnie zniszczony. Nelsa – wojowniczka o wolność w imię wyidealizowanej polityki partyzantów, chce zmienić swoje życie. Z kolei La Mona po piekle (gwałty i przemoc) jaki zgotował jej mąż, odnajduje w sobie siłę i dokonuje zbrodni na oprawcy. Schronieniem przed sprawiedliwością ma być nowe życie w mieście.

Jak mówiłam, widzów drażniła cisza bo „Mroczne bestie” to film wyrzeźbiony w dźwięku. Reżyser całkowicie zrezygnował w swoim filmie z dialogów. Nawet monologów. Jest szloch, jęczenie i szum dookoła. Przyznam szczerze, że jak na film trwający blisko 120 minut to ciekawy zabieg. Nie do każdego trafia. Panująca w jego filmie cisza symbolizuje ofiary, którym odebrano głos.

Zdjęcia jak przystały na Camerimage są niesamowite: chłodne, wyrafinowane, ale bardzo osobiste. Surowe emocje z każdą chwilą stają się plastyczną materią, która w rękach reżysera przybiera formę niedopisaną. Jestem przekonana, że piękno i wartość, dostrzegą wysublimowani widzowie.