Gramatyka,
retoryka,
logika,
arytmetyka,
geometria,
astronomia
muzyka.
Skąd taki tytuł? W czasach antycznych i średniowiecznych nie powstał podział na sztuki rzemieślnicze i artystyczne, dzielono natomiast je ze względu na to, czy angażują tylko umysł, czy też wymagają wysiłku fizycznego. Te pierwsze nazywano sztukami wyzwolonymi (artes liberales) a drugie pospolitymi (artes vulgares), w średniowieczu zaś pospolite przemianowano na mechaniczne. Sztuki wyzwolone były uważane za wiele wyższe niż mechaniczne. Powyższe sztuki zakwalifikowano właśnie do tych siedmiu wspaniałych i wyzwolonych.
Czy Beksińscy byli wyzwoleni? Zapewne tak. Wolne ptaki? Jakżeby inaczej. Dzieliło ich wiele. Poczynając od filozofii, muzyki, spojrzenia na cielesność czy politykę. Łączyło jedno: ROZMOWA. Potrafili godzinami kłócić się, płakać, śmiać i krzyczeć. Zawsze na poziomie i z klasą. Można powiedzieć, że rodzina z wyższych sfer, ale o takich samych problemach jak my wszyscy.
Buuuum na Beksińskiego w polskiej i światowej popkulturze zrodził się w 2005 roku. Po tragicznej śmierci malarza, młodzież dowiedziała się kim był artysta z Sanoka. To ogromna strata dla sztuki – mówili jedni. To rodzina przeklęta i jakieś fatum nad nimi wisiało – dopowiadali drudzy.
Zainteresowałam się malarstwem Beksińskiego blisko 10 lat temu. Moja małżowina od zawsze fascynował się jego twórczością. Byliśmy na wystawach prac i czytaliśmy o dokonaniach. Postać Tomka była gdzieś z boku. Ostatnio na urodziny dostałam od przyjaciół przepiękny album pod opieką merytoryczną Wiesława Banacha.
W prologu autor wspomina o swoim pierwszym spotkaniu z Beksińskim: „Rozmowa przeskakuje od spraw rodzinnych, poprzez różne aktualności, na sztukę. Niezwykła atmosfera domu, żywa rozmowa, serdeczność, a także tajemniczość jego sztuki przyciągać mnie będzie tutaj przez następne lata”.
Za film o niezwykłym, pełnym ciepła człowieku i jego synu, który może się wydawać zawsze był w cieniu ojca, zabrał się Jan Matuszyński – swój, wychowanek ze Śląska:) Miał ułatwione zadanie bo Beksiński pozostawił po sobie niezliczoną ilość materiałów w formie listów, zapisu na taśmach, kasetach magnetofonowych czy video. Prowadził też od 1993 roku dziennik komputerowy. Prace nad filmem trwały lata, ale warto było czekać.
„Ostatnia rodzina” to film KOMPLETNY. Na jego temat mądrzejsze głowy powiedziały i napisały wiele. Zawsze czytam opinie Tadeusza Sobolewskiego, który w moim odczuciu tworzy prawdziwą sztukę z recenzji. Zgadzam się z każdym zdaniem: „Ostatnia Rodzina” nie jest kryminałem. Nie należy też do gatunku filmów o twórczości malarskiej. Widz staje się nieuprzedzonym świadkiem czyjejś egzystencji, zanurzonej w czasie prywatnym, poza historią i polityką – choć film zaczyna się w burzliwych latach 70. To opowieść o rodzinie, która toczy walkę z dziedziczną depresją. I o miłości, która na miłość wcale nie wygląda. „Ostatnia Rodzina” pozwala widzowi wejść do środka czyjegoś życia, zobaczyć je w całej grozie, cierpieniu, absurdzie, a równocześnie przekonać się, że jest wypełnione twórczością, pracą, miłością. Oscylując między ekstremami, ten film w cudowny sposób nam się wymyka, wykracza poza siebie.”
Ja natomiast chcę powiedzieć o emocjach, które film we mnie wywołał. To bardzo prywatny, spokojny i stonowany obraz. Wydawało mi się, że siedzimy obok i nasłuchujemy. Reżyser świadomie chciał abyśmy poczuli zapach ugotowanych ziemniaków, przełączali kolejne piosenki i uchylili okno gdy było duszno. To dramat osobisty, ale i świetna szkoła życia. Zauważcie proszę – w tym domu się nie krzyczy (poza Tomkiem ale to zupełnie inna historia). W tym domu jest szacunek do osób starszych. Czułam się spokojna, nie męczyłam się kolejnymi scenami. Jak mawiał mistrz; „Nie cierpię sprzedawać własnej prywatności. Moje życie postrzegam jako dosyć lub bardziej nudne. Nawet żonę miałem tylko jedną. Całe moje życie to stanie przed sztalugami lub siedzenie przed stołem i praca, przy której słuchałem sobie muzyki”. W tym miejscu muszę podziękować Matuszyńskiemu – oddał klimat tego domu w 100%. Życie w „Ostatniej rodzinie” płynie monotonnie, rzekłoby się mówić nudno. Pikanterii dodaje Tomek, a to druga strona medalu.
Przez ostatnie dni prowadzę prelekcje przed projekcjami filmowymi w ramach Śląskiego Tygodnia Zdrowia Psychicznego. Publiczność wybrała trzy obrazy do analizy: „Dziewczynę z szafy” Bodo Koxa, „Poradnik pozytywnego myślenia” Davida Russella oraz dokument pt. „Podnieś te złamane skrzydła” autorstwa Daniela Macklera. Każdy temat jest podobny, a zarazem inny. W jednym mówimy o tym czym jest i jak walczyć ze schizofrenią, w drugim o resocjalizacji i trudnym powrocie ze szpitala psychiatrycznego, a w trzecim o swoim świecie, którego nie chcemy opuszczać. Nie bawię się w psychologa, ale z perspektywy filmoznawcy pokazuję jak reżyserzy, scenarzyści i producenci pokazują problem jakim są zaburzenia psychiczne. Przykładów mamy co niemiara.
… I tutaj wracam do Tomasz Beksińskiego bo to postać niezwykła. Osoba co najmniej dziesięciu obliczach. Nie należy do osób „normalnych” w prostym słowa znaczeniu. Bo czy normalną osobą jest ktoś, kto od momentu przyjścia na świat chce się zabić? Jego psychoza maniakalno-depresyjna szokowała. Jak zobaczycie na Youtubie wywiady z Tomkiem Beksińskim to już w samej aluzji i sarkazmie można wyczuć wołanie o pomoc. Tomasz był rozpieszczonym dzieckiem i to również da się zauważyć w filmie. Dawid Ogrodnik, który wciela się w postać syna, FENOMENALNIE zagrał wszystkie jego odloty. Tak swoją droga uważam, że Ogrodnik zagrał lepiej od Andrzeja Seweryna, któremu nie mogę też niczego zarzucić.
Doszukałam się w zapiskach Zdzisława Beksińskiego wspomnień tuż po śmierci syna: „Nad ranem o godzinie 7:10 przyśnił mi się Tomek. Wychodziłem z kuchni i skręcałem w stronę pracowni, a Zosia była w łazience. I nagle naprzeciw stoi Tomek. Radość: a wiec żyje! I nagle widzę, że nie ma oczu, nosa i ust. Rzucam się do tyłu i padam na wznak na podłogę. Tupię nogami. Chcę wydać wrzask rozpaczy? Strachu? Czyżby to była prosta reminiscencja?” Rodzice kochali Tomka nad życie i to się czuje w tym obrazie.
Oczywiście mogę się czepiać, że Dawid Ogrodnik gra podobnie jak w filmie „Chce się żyć”, że w pewnych scenach gra aktorska jest za bardzo teatralna, sytuacje są kuriozalne i ciągle czujemy widmo najgorszego. Ale po dłuższym zastanowieniu wiem, że takimi spostrzeżeniami obraziłabym film, który jest znakomity.
To kino zgrane, wypracowane w najdrobniejszych szczegółach, a przede wszystkim przejmujące. Bo Ty wiesz jak film się skończy – to mają do siebie filmy biograficzne. Czekasz na najgorsze, ale w podświadomości mówisz sobie: jeszcze chwilę, czuję spokój, czuję tą rodzinę. Chcę tu zostać…
Co ważne – podobnie jak w filmach Davida O. Russella, które analizowaliśmy podczas eventu to w „Ostatniej rodzinie” zwracamy szczególną uwagę na twór zwany „rodziną”, zatrważający w swej złożoności. Pada pytanie: czym była, jest i czym będzie rodzina, którą klasyfikujemy jako podstawową komórkę społeczną? Na jakich filarach musi się opierać aby dobrze funkcjonować? Cieszy mnie ogromnie fakt, że reżyser pozostawia nam uchyloną furtkę do długich rozmów po seansie.
Pożegnam się słowami Jakuba Popieleckiego: „Ostatnia rodzina„ pięknie ilustruje, że Beksińscy byli zarazem mali i wielcy, kuriozalni i pospolici. W ich domu mieszkały trzy pokolenia, dwie gałęzie rodowe, jedno szaleństwo.”.
8,5/10.
Zapraszam do kin.
Zostaw komentarz