Darren: Wybrany przez Boga?
Doktor Justyna Budzik (adiunkt w jednostce Instytutu Amerykanistyki i Studiów Polonijnych UJ) w jednym z artykułów napisała, że „Darren Aronofsky zna siłę obrazu i wie, jak poprowadzić filmową historię tak, by widz postrzegał obraz wszystkimi zmysłami.” Trudno się z tymi słowami nie zgodzić.
Rocznik 69, urodzony na Brooklynie, wiedzę filmową zdobywał na Uniwersytecie Harvarda. Od najmłodszych lat zainspirowany kinem noirowym i horrorami. W swoich filmach serwuje historie mroczne i niepokojące. Stojąc na granicy mainstreamu i arthouse’u, zawsze zaskakuje swoimi kolejnymi projektami. Jest na tyle kontrowersyjnym twórcą, że często zarzuca mu się kiczowate wstawki, niczym Paulo Coelho wielkiego ekranu.
Jedno jest pewne: filmy Aronofsky’ego potwierdzają potrzebę eksplorowania obszarów ludzkiej psychiki, do której nie mamy dostępu z poziomu świadomości. Świetnie przedstawił to w moim ukochanym „The Fountain” i próbował powtórzyć z „Black swan”. Historie opowiada w niezwykle przejmujący sposób, z mocnym (zazwyczaj) symfonicznym podkładem muzycznym, przerażającą wizją życia w iluzji wytworzonej przez odrętwiałe i uzależnione umysły.
Musicie wiedzieć, że przed seansami nie czytam innych opinii oraz recenzji. Wolę wypracować własny pogląd na temat danego flmu. W tym wypadku było trudniej, ponieważ zewsząd słyszałam negatywne komentarze. Po seansie przez dłuższą chwilę siedziałam w kinie i próbowałam na chłodno odnieść się do filmu. To co zobaczyłam z jednej strony wbiło mnie w fotel, a z drugiej było czymś, czego mój mózg nie ogarnia. Nie potrafię w jednym zdaniu odnieść się do tego czy siódmy film w dorobku reżysera doprowadził go do zguby. Ten obraz trzeba rozłożyć na czynniki pierwsze. Reżyser zaprasza nas do pokoju zagadek, którego pozazdrościłby mu sam Dan Brown.
Powiem tak: jakby film stworzył Lars von Trier, śp. Pier Paolo Pasolini czy David Lynch, podpisałabym się obiema rękami, że obraz wpisuje się w ich konwencję twórczą i piorunuje przekazem. Z kolei Aronofsky obrazuje fizyczny proces destrukcji. Elementem wzbogacającym jest niepokój, który odczuwałam od pierwszych scen. Szybki montaż i zabiegi artystyczne (jak gnijące serce) również są na plusie.
Po (moim zdaniem) nieudanym. „Noe: Wybrany przez Boga ”, Darren próbuje odkupić swoje grzechy. Robi to w hmmm? „eksperymentalny” sposób? „Mother!” to idealna hybryda gatunkowa. Mamy inspirację „High Risem”, „Antychrystem” czy „Dzieckiem Rosemary”. Trudno jest nie wspomnieć o fabule i kulturalno-religijnych inspiracjach, które towarzyszyły twórcy. Z drugiej strony jak to zrobię to na stół wyłożę wszystkie karty i nie będzie niespodzianek:)
Kilka lat temu próbowałam dostać się na doktorat z socjologii filmu. Przedstawiłam temat pt. „W zemście i w miłości kobieta jest większym barbarzyńcą niż mężczyzna. Femme fatale i początki upowszechniania się wizerunku kobiety fatalnej w świadomości zbiorowej. Szaleństwo i przesada. Czyli kilka słów o kobietach Darrena Aronofsky`ego”. Niestety, szanowna komisja stwierdziła, że w tym przekazie nie ma problemu badawczego… Uważam, że reżyser mocno zaznacza obecność kobiet we wszystkich swoich filmach. To one zdradzają, rozkochują i prowadzą mężczyzn do zguby. W najnowszej produkcji jest podobnie i proszę zwrócić na to uwagę. Film nasycony symboliką ukazuje mroczny obraz bohaterek, granych przez Jennifer Lawrence i Michelle Pfeiffer. To zdecydowanie nie jest film, który można obejrzeć w biegu, będąc myślami gdzie indziej. Można go również obrazić prostym sformułowaniem: niezła sieczka, bez większego znaczenia. A jak dobrze wiecie, że Darren to kreatywny minimalista i każdy kadr, scena i sekwencja są ze sobą spójne. Tylko… trzeba pomyśleć i mieć z tyłu głowy określoną wiedzę.
Aronofsky odbiera bohaterom imiona. Akcję lokuje na polanie otoczonej lasem, tworząc na pozór wymarzony raj. To kino rozbuchanej formy, ale też wchodzące z widzem w intelektualną grę. Można ją oceniać dwojako. Sporo krytyków zarzuca reżyserowi, że zbłądził w tym co chciał przedstawić. Ja uważam, że z rozmysłem prowadzi on całą akcję by zrobić wielką przewrotkę ideologiczną. To czego nas uczyli rodzice i szkoła zostaje przez niego wręcz zmiażdżone. Mocno kreuje swoich bohaterów, a jednego z nich (nie chce zdradzać którego) przedstawia jako psychopatę i sadystę. To zakochany w sobie błazen, karmiący się miłością ludzi i potrzebujący wyłącznie ich podziwu. Robi się gorąco!
Z minusów, które zarzucam produkcji to niestety od ¾ fabuły, film zaczną nużyć. Może dlatego, że po pewnej scenie myślałam, że nastąpi koniec? Emocje opadają i scenariusz nastawiony jest wyłącznie na straszenie widza. Minusem jest również muzyka, a raczej jej brak? Cały horror rozgrywa się w klaustrofobicznej, cichej przestrzeni. To chyba pierwszy film reżysera, gdzie ścieżka dźwiękowa nie wysuwa się na pierwszy plan. Polem do popisu jest seans na dwóch (w porywach czterech) aktorów. Wiadomo, że takie zabiegi nie zawsze się sprawdzają. Doświadczony Bardem i ambitna Lawrence wypadają poprawnie. Z większym wskazaniem jednak na Javiera. Jennifer gra pierwsze skrzypce, ale jej wyraz twarzy i emocje, którymi powinna się kierować są nijakie. Na sam koniec można zauważyć kilka błędów takich jak luki w fabule ukazujące się poprzez niewytłumaczalne zniknięcia niektórych postaci. W tym dwugodzinnym tytule Darren Aronofsky postanowił zawrzeć wszystkie swoje fobie i motywy z poprzednich produkcji. Bez wątpienia „Mother!” jest przedsięwzięciem ambitnym, ale momentami popadającym w pretensjonalność.
Reasumując: Aronofsky otwiera puszkę Pandory z interpretacjami i próbuje nas ostrzec przed nami samymi? Przy tym umiejętnie korzysta z wizualnych elementów metafizycznego horroru. Trudno przejść obok tego tytułu obojętnie. Reżyser co prawda tworzył lepsze filmy i mam nadzieję, że wróci na właściwe tory. Proszę jednak abyście „Mother!” dali szansę. To obraz naszpikowany znaczeniami, które dopiero po kilku godzinach dedukcji układają się w logiczną całość. A przyznam, że zabawa w detektywa sprawiła mi sporo radości.
7/10
Zostaw komentarz