„Chmury zakrywają szczyt tylko dla tych, którzy są na dole.”

Najbardziej lubimy piosenki, które już znamy. Podobnie jest z filmami. Wybitnych obrazów jest za dużo – taka reflaksja narodziła mi się po kilku latach, oglądania średnio 350 pozycji rocznie!

Dlatego nie tracąc czasu na wstępny i filmoznawcze dywagacje, od razu przystąpiłam do odliczania. Wiadomo – ile osób, tyle wyborów, każdy znajdzie wybitne filmy, których poniżej nie zamieściłam. Znajdą się również pozycje, które będziecie chcieli skrytykować. Biorę wszystko na klatę!:)

Mam jednak cichą nadzieję, że pozycje, które tutaj będę wymieniać (moim zdaniem najlepsze z najlepszych), przydadzą Wam się przy wyborze tego, co warto nadrobić w miłym i doborowym towarzystwie.

          Mu­zyka jest sce­nog­ra­fią uczuć.

– Proszę. Uśmiechnęłam się podając chusteczkę kobiecie, po mojej lewicy.

– Dziękuję, ale nie trzeba. Odpowiedziała zdziwiona.

– Proszę się nie wstydzić. Nie ma czego. Dodałam.

 

Po chwili sama zalałam się łzami.

Siergiej Eisenstein, Walt Disney, Alfred Hitchcock, Roman Polański, Tim Burton, Quentin Tarantino, Wes Anderson. Co ich łączy oprócz niezaprzeczalnego talentu? Wszyscy zadebiutowali pełnometrażowymi produkcjami przed 30-tką. Do grona WIELKICH reżyserów, ostatnio dołączyli Xavier Dolan oraz Damien Chazelle. Jak dobrze poszukamy to zapewne znajdzie się jeszcze kilka nazwisk mniej lub bardziej znaczących. Z czasem technologia i rzeczywistość, pozwoliły tworzyć filmy bez zahamowań. Nie potrzebne jest również zaplecze finansowane. Liczy się pomysł i jego realizacja. Xavier Dolan to prawdziwy artysta XXI wieku. Z kolei Damien Chazelle, po raz kolejny mnie zawstydził. Po obejrzeniu „La la land” powtarzałam sobie: „co ja robię ze swoim życiem?”

Najnowszy obraz Amerykanina zobaczyłam już w listopadzie 2016 roku, podczas Festiwalu Camerimage. Specjalny pokaz wyprzedził o kilka tygodni oficjalną amerykańską oraz europejską dystrybucję kinową. Już wtedy miałam napisać recenzję. Woooow będę jedną z nielicznych blogerów/dziennikarzy, którzy podzielą się swoją refleksją. Dlaczego tego nie zrobiłam? Z dwóch powodów. Po pierwsze czas pozwoli ochłonąć emocjom, jakie towarzyszyły mi podczas trwania seansu. Po drugie jakbym wtedy napisała Wam, że to drugi z najlepszych filmów, jakie zobaczyłam w 2016 roku, byście pewnie nie uwierzyli. Albo… uwierzyli, zapomnieli i poszli do kina bez odpowiedniego przygotowania. A do „La la land” nie można od tak podejść. To film wyjątkowy pod każdym względem. I wiecie co? Ten czas nastał! Już za kilka dni, będziecie mogli rozkoszować się obrazem, którego światowa kinematografia dawno nie widziała.

LLL d 41-42_6689.NEF

Wchodzisz na portale filmowe i czytasz, że gatunkowo film jest połączeniem melodramatu z musicalem. W tym momencie blisko połowa panów podziękuje za seans, panie wiedzą, że będą płakać i do tego znowu Gosling. HaHA! I tutaj Was zaskoczę, bo co prawda pan Ryan w „La la land” jest 3 razy naj: najzdolniejszy muzycznie, najseksowniejszynajzabawniejszy, to całe show jednogłośnie skrada Emma Stone. Ale o tym później… To jak jest z tym musicalem?

Na początku był jedynie formą teatralną, ale dzięki filmowi muzycznemu, poznała go szersza publika. Z kolei początki filmu muzycznego wiążą się z zastosowaniem dźwięku w kinach. Pierwszym filmem dźwiękowym, będącym jednocześnie filmem muzycznym, był „Śpiewak z Jazzbandu”. Świętość filmowej odmiany musicalu przypada na Złote lata Hollywood (1930-1950). Wtedy to powstały największe hity jak: „Deszczowa piosenka”, „Noc w operze”, „Mężczyźni wolą blondynki” czy „Czarnoksiężnik z Oz”. Późniejsze dekady (1970-1980) pokazały, że musical idzie w bardzo dobrą stronę. A jak jest teraz? Niestety nie mamy czym się chwalić… Powstają filmy, które mają trafioną obsadę, scenariusz, ale brakuje im tego „czegoś”. Może magii dawnej epoki? Popatrzmy chociażby na: „Chicago”, „Moulin Rouge!”, Mamma Mia!” czy „Nędzników”. I właśnie przez takie filmy, dużo ludzi nie lubi musicali. Złe filmy = złe wspomnienia. Z „La la land” obiecuję, że będzie inaczej. Dlaczego?

ryan-gosling-la-la-land-trailer-2016-billboard-1548

Widzieliście „Whiplash”? No baaaa, kto nie widział i mu się nie podobał! Zgarnął szereg nagród, a Chazelle stał się objawieniem krytyki. Mijają dwa lata, a reżyser pozostaje przy muzycznych klimatach. Jako nastolatek myślał o tym by zostać muzykiem. W liceum grał na perkusji, pod okiem bardzo wymagającego nauczyciela. Te doświadczenia zainspirowały go do napisania scenariuszy. Jego filmy odzwierciedlają własne doświadczenia jako filmowca pracującego na swój sukces w Hollywood. Jak mówił w wywiadach było ciężko przebić się z pomysłem „La la land” do producentów. Powód? Nie było zainteresowania realizacją musicalu bez znanych piosenek. Scenariusz na kilka lat powędrował do szuflady. Tylko dzięki temu, że Whiplash okazał się sukcesem i zarobił prawie 50 mln, studia filmowe zaczęły interesować się dotychczas odrzucanym projektem

W „La la land” muzyka jest dyskretna i podporządkowuje się dialogom, a zarazem uwydatnia czas, miejsce i nastrój scen. Reżyser poszedł o krok dalej. Podkreśla dramatyczne motywy i kreśli abstrakcyjne sceny. Wraz z Justinem Hurwitzem (twórcą muzyki) stworzył film, gdzie dźwięk pozostaje w interakcji z obrazem. W skrupulatny sposób, kolejne wystukiwane na fortepianie tony, rozkochują w sobie parę zatraconych ludzi. Twórcy dostosowali harmonię, rytm, tempo, głośność i tembr, aby manipulować emocjami widzów.

Najnowszy film Chazelle`a jest ukłonem w stronę kina magicznego. Kina wspomnianej powyżej Złotej Ery Hollywood, którą większość z widzów zapomniała. Kiedyś, za czasów kina niemego pianiści i orkiestra, którzy dogrywali do scen z filmów bardzo liczyli się w środowisku filmowym. Tutaj jest podobnie. Muzyka w „La la land” czy to klasyczne utwory czy eksperymentalne nuty, w końcu jazzowo-bluesowe kompozycje mają jedno zadanie. Utrzymać jedność narracyjną i zaangażować widownię w oglądaną na ekranie akcję. Dawno nie widziałam, aby przez dwie godziny ludzie na zmianę śmiali się, płakali, wzruszali i rozmyślali. Piętnastominutowe owacje na stojąco po seansie, mówią same za siebie.

la-la-land-ryan-gosling-emma-stone

Skąd my to znamy? Para marzycieli próbująca podbić świat zmaga się z różnymi trudnościami. Ona jest niespełnioną aktorką, on aspirującym muzykiem jazzowym. Ona zamiast grywać w filmach, obsługuje aktorów w podrzędnej kawiarence, a on aby nie głodować przygrywa do kotleta. Rośnie frustracja, ale jak za dotknięciem czarodziejskiej różyczki (a dokładniej kilku klawiszy), życie obojga zaczyna nabierać kolorów. Znajomość Sebastiana i Mii, rozpisana jest na cztery pory roku. Na początku niezdarnie na siebie wpadają, potem ich znajomość przeradza się w romans i usłany nie tylko płatkami róż związek. Emma Stone i Ryan Gosling są absolutnie czarujący. Od pierwszych scen kradną serce (szczególnie rudowłosa piękność), ale co ważne nie są cukierkowi. Cała relacja między nimi jest dynamiczna i przekonująca. Oboje tańczą, świetnie! śpiewają i marzą… o lepszym życiu.

Ten film żyje muzyką, kolorami i latami 50. Magiczny klimat i nastrojowość w połączeniu ze  ścieżką dźwiękową to strzał w 10!

logo

Obawiałam się napisać tę recenzję bo emocje wciąż buzują i nie chcę źle dobrać słów. Jednym zwrotem, można przekreślić arcydzieło. Tak, nie boję się użyć tego zwrotu! Mój mistrz – Tadeusz Sobolewski napisał: „Chazelle uchwycił istotny motyw współczesnej nostalgii: młodzi, wracając do sztuki poprzednich dekad, szukają w niej autentyzmu, bezpośredniości, która – paradoksalnie – wyrażała się w pozornie skonwencjonalizowanych formach”. Duży wpływ na tak silne oddziaływanie filmu ma to, jak perfekcyjnie został przygotowany od strony wizualnej i technicznej. Zdjęcia, kostiumy, scenografia, oświetlenie tworzą MAGIĘ!

Świat kocha marzycieli, a ja od pierwszej sceny na autostradzie pokochałam „La la land”. Film bez zastanowienia trafia do mojego koszyka High Top  z notą 9/10.

P.s. Mam taką małą prośbę:) Czy zabierzecie mnie do kina na „La land”? Pytam serio.

  • Idziecie na randkę, to nie ma problemu. Ja mam wejście za free, nie piję coli i nie jem popcornu więc nie wydacie na mnie ani złotówki. Siądę z tyłu i nic nie będę mówić.
  • Jak idziecie sami to bez obaw – mam męża więc flirt nie wchodzi w grę. Jedynie podawanie mi kolejnych chusteczek.

A jak nie znajdą się chętni to pójdę sama bo męża raczej nie przekonam. Musze jeszcze raz go zobaczyć!