„Chmury zakrywają szczyt tylko dla tych, którzy są na dole.”
Najbardziej lubimy piosenki, które już znamy. Podobnie jest z filmami. Wybitnych obrazów jest za dużo – taka reflaksja narodziła mi się po kilku latach, oglądania średnio 350 pozycji rocznie!
Dlatego nie tracąc czasu na wstępny i filmoznawcze dywagacje, od razu przystąpiłam do odliczania. Wiadomo – ile osób, tyle wyborów, każdy znajdzie wybitne filmy, których poniżej nie zamieściłam. Znajdą się również pozycje, które będziecie chcieli skrytykować. Biorę wszystko na klatę!:)
Mam jednak cichą nadzieję, że pozycje, które tutaj będę wymieniać (moim zdaniem najlepsze z najlepszych), przydadzą Wam się przy wyborze tego, co warto nadrobić w miłym i doborowym towarzystwie.
Jako ostatni wróg, zostanie pokonana śmierć.
Magiczny Kraków. Takimi epitetami „Miasto królów” podsumowali zwiedzający je goście z różnych części świata, którzy przybyli na ósmą edycję kultowego PKO Off Camera w 2015 roku. Ze świętem kina niezależnego związana jestem od samego początku. Widziałam jak ewoluuje i nabiera barw. W tamtym roku Anna Trzebiatowska – Dyrektor artystyczna Festiwalu również nie zawiodła. Ponad sto filmów, dokumentów, godziny hipnotyzującej muzyki i spotkania z gwiazdami światowego formatu. Jak co roku największą uwagę skupiał na sobie Konkurs Główny pt. „Wytyczanie drogi”. W szranki stanęło 11 filmów. Jury pod przewodnictwem wybitnego operatora Sławomira Idziaka zdecydowało się nagrodzić „Ixcanul” – gwatemalski dramat autorstwa Jayro Bustamante.
W 2015 roku triumfowało kino kameralne, opowiadające proste, poruszające historie.
„Key House Mirror” czy „Sworn Virgin” to filmy pozbawione fajerwerków, historie skupujące się na bohaterach i ich oczekiwaniach. Na Festiwalu pojawił się jednak duńsko-amerykańsko-brytyjski czarny koń pt. „Bridgend” Jeppe Røndea. Wydarzenia, które go zainspirowały mrożą krew w żyłach. Film uważany jest przez krytyków za mieszankę „Sali Samobójców” Jana Komasy z serialem „Z Archiwum X”. Nic bardziej mylnego…
Bridgend w południowej Walii, zaledwie 40 tysięczne miasteczko tylko z pozoru jest spokojnym miejscem do życia. Zostało wyklęte przez międzynarodową prasę. W latach: 2007-2012 życie odebrało sobie tutaj blisko 80 nastolatków. Wszelkie niepowodzenia, kłopoty w szkole, brak wyrozumiałości ze strony rodziców czy okres buntu rozwiązywali w ten sam sposób – przez powieszenie.
Do dnia dzisiejszego motyw oraz czynniki sprzyjające samobójstwom nie do końca są wyjaśnione. Temat samobójstwa (suicidium) jako pierwszy badał wybitny socjolog Émile Durkheim w swojej pracy pt. „Samobójstwo. Studium z socjologii” wydanej w 1897 roku.
Według socjologa samobójstwo jest faktem społecznym wynikającym ze stanu grupy społecznej, w której jednostka uczestniczy. Analizując przypadek samobójstw w Bridgend lekarze stwierdzili, że wystąpiły tutaj wszystkie cztery typy samobójstw, o których wspomina Durkheim. Samobójstwo anomiczne – będące przejawem zakłócenia ładu społecznego, wskaźnikiem jego rozregulowania, sytuacji w której zachowania jednostki są w za małym stopniu kontrolowane i stymulowane przez społeczeństwo. Samobójstwo fatalistyczne związane z sytuacją człowieka, znajdującego się w sytuacji tragicznej, z której wyjścia są zablokowane również perspektywicznie. Samobójstwo egoistyczne – będące wynikiem zbyt słabej integracji jednostki z grupą i społecznością. A także samobójstwo altruistyczne – będące skutkiem zbyt silnej integracji ze środowiskiem, zbyt silnej identyfikacji z celami, interesami i oczekiwaniami grupy, zbyt daleko posuniętej socjalizacji.
Zaczęło się od Dala Crole osiemnastolatka, który powiesił się w opuszczonym magazynie. Tydzień później w ten sposób zmarł jego najlepszy przyjaciel, 19-letni David Dilling. Tak nakręciła się spirala samobójstw. Niektórzy rodzice ofiar, winą obarczają media. Twierdzą, że ich dzieci, cierpiące na depresję, mogły być popchnięte do ostateczności przez niepotrzebne rozdmuchiwanie informacji o samobójstwach wokół nich. Według innej teorii za plagą samobójstw mógł stać jakiś kult samobójców. Zjawisko to mógłby wyjaśnić efekt Wertera, zgodnie z którym jedno samobójstwo prowadzi do innego w małych społecznościach lub rodzinach. Nie wyjaśnia to jednak faktu, że ofiary prawie za każdym razem wybierały powieszenie zamiast innych metod odebrania sobie życia.
W mieście zapanowała psychoza rodem z filmów Hitchcocka. Rodzice i nauczyciele przestali ufać podopiecznym. Kilka minut spóźnienia dziecka ze szkoły pobudzało wyobraźnię dorosłych. Po pogrzebie każdej z ofiar telefon organizacji Samaritans, która udziela wsparcia osobom z problemami emocjonalnymi, nie miał chwili wytchnienia. Dzwonili rodzice, wychowawcy i młodzież. Najczęściej pojawiało się pytanie „dlaczego?”.
Na to pytanie próbuje znaleźć odpowiedź Jeppe Ronde. Nie jest on jednak pierwszym filmowcem, który mierzy się z tematem Bridgend. Wcześniej tematem zainteresował się amerykański dokumentalista John Michael Williams, którego obraz – również zatytułowany „Bridgend” – miał swoją premierę w 2013 roku. W filmie obejrzeć można wiele rozmów z mieszkańcami, znajomymi i przyjaciółki zmarłych. Williams ukazał poważny problem, który został zlekceważony przez policję i lokalne władze.
W najnowszym filmie duński reżyser idzie krok dalej. Czy to rzeczywiście były samobójstwa? Jeśli tak, to dlaczego nie nikt nie zostawił po sobie listu pożegnalnego? Poskładał ubrania i ze spokojem odebrał sobie życie. Z jakiego powodu mieszkańcy udają, że nie ma problemu?
Film rozpoczyna się powrotem do tytułowej miejscowości nastoletniej Sary wraz z ojcem – funkcjonariuszem policji. Śmierć matki bardzo ich do siebie zbliżyła. Nadmiar pracy spowodowany kolejnymi, niewyjaśnionymi samobójstwami pochłania od początku całe dnie ojca dziewczyny. Sara bez problemu odnajduje się w specyficznym mikroświecie Bridgend.
Klimat filmu od samego początku napawa niepokojem. Pierwsza scena ukazuje psa, który węsząc w poszukiwaniu swojego pana natrafia na wisielca. Z każdą kolejną minutą film staje się coraz cięższy. Oto grupka dzieciaków spędza wolny czas nad rzeką – rozmawiają, coś popijają, bawią się. W pewnym momencie wskakują do wody, lecz nie tyle pływają, co po prostu unoszą się na powierzchni, przypominając… topielców. Po chwili wstają ubierają się i niczym wilki wyją do księżyca wykrzykując imiona zmarłych kolegów – czczą ich.
Jaka może być przyczyna zagadkowych samobójstw? Najbardziej prawdopodobny wydaje się swoisty kult zmarłych, którzy mieli na tyle odwagi, by ze sobą skończyć, zerwać z szarą codziennością, niedającą perspektyw na lepsze życie. Film Rønde’a nie daje jednak gotowych odpowiedzi, raczej serią niezwykle sugestywnych scen, przy dźwiękach niepokojącej muzyki, sugeruje i podpowiada, a wyciągnięcie wniosków pozostawia widzowi.
Do swojego debiutu fabularnego Rønde (wcześniej kręcił dokumenty) przygotowywał się przez sześć lat. Podobnie jak Williams, przeprowadził wiele rozmów ze społecznością – nie po to, by opowiedzieć o konkretnym przypadku, ale raczej by stworzyć portret całej sytuacji. Nie rekonstruuje autentycznych wydarzeń, chociaż obok aktorów (znanej z „Gry o tron” Hannah Murray i Stevena Waddingtona) zaangażował nastoletnich naturszczyków z Bridgend.
Stara się zbliżyć do świata dzieciaków zmagających się z sytuacją, z którą nigdy nie powinny się stykać. Szuka klimatu, powiązań, zależności. Może czasami ulega stereotypom i popada w symbolizm, ale trudno przejść obok jego głosu obojętnie. Ta tajemnica – z całym swoim mrokiem i bólem – niepokoi, ale i niebezpiecznie fascynuje.
8,5/10
Zostaw komentarz