Co je łączy?

To pytanie od blisko trzech tygodni, powstaje w mojej głowie po każdym kolejnym seansie. Dzięki Wam i naszym godzinnym rozmowom otrzymuję prezenty. Niezwykłe dary w postaci proponowanych filmów. Ostatnie pozycje były niezwykłe i muszę się nimi z Wami podzielić:)

Pamiętacie „Cinema Paradiso” w reżyserii Giuseppe Tornatore? Niezwykły obraz z 1988 roku o małym Toto, zauroczonym magią filmu, który spędza w kinie cały wolny czas. Sentymentalna, pełna uroku podróż do lat, gdy sale projekcyjne były idealną przystanią dla wyczerpanych pracą ludzi i zmęczonych szkołą dzieci. Nie było wtedy telewizji ani smartfonów, więc w kinie szukano zapomnienia od codziennych trosk, nudy i rutyny.

Scenariusz jest doskonałym hołdem dla filmowców, dostawców rozrywki, których dzieła łączą pokolenia, prowokują do dyskusji oraz jednoczą ludzi o różnych charakterach i poglądach. Jednym z moich ulubionych cytatów jest właśnie ten z Cinema Paradiso „Cokolwiek będziesz w życiu robił – kochaj to tak, jak kochałeś kino… kiedy byłeś chłopcem…”. Mam skromną nadzieję, że są tutaj osoby, które uważają kino za prawdziwą magię.

Kinematografia od samego początku swojego istnienia starała się być oknem na świat. Sztuką dostępną dla każdego, kto w pełni angażował swoje emocje. Co więcej, dla jednych stała się ucieczką od rzeczywistości. Dla innych możliwością ukazania prawdy. I to  właśnie słowo – PRAWDA (którą można interpretować na wiele sposobów) łączy poniższe obrazy.

cinema-paradiso-1
Źródło: www.windanaszafot.wordpress.com

PRAWDA: RODZINA JEST NAJWAŻNIEJSZA

CAPTAIN FANTASTIC (8,5/10) reż. Matt Ross

CAPTAIN-FANTASTIC_ROSS_PHOTO6 KEY-0-2000-0-1125-crop

Rzutem na taśmę trafił na moją TOP LISTĘ 2016. A to za sprawą Katarzyny, która wytypowała ten film jako najlepszy (dzięki:*). Z tego co wiem, na ekrany polskich kina nie zawitał, a szkoda bo jest Z.N.A.K.O.M.I.T.Y. Niby prosta historia o oderwaniu się od szarej rzeczywistości i zamieszkaniu z dala od innych. Skąd to znamy? „Dzika droga”, „Wszystko za życie” czy „Hanna”. Tym razem mamy coś więcej. I tutaj nie chodzi o fenomenalną kreację Viggo Mortensena (swoją drogą nie rozumiem przegranej z Casey`em Affleckiem w wyścigu po Złoty Glob, bo moim zdaniem jest to najlepsza męska kreacja roku!), scenariusz czy przepiękne obrazy.

Tym razem wygrywa tytułowa prawda. W lasach Wybrzeża Północno-Zachodniego „Aragorn” tresuje do granic wytrzymałości szóstkę swoich dzieci. Dlaczego? Aby przetrwały w każdej sytuacji. Nie mamy tu na myśli wyłącznie wysiłku fizycznego, ale i intelekt. Pewnego dnia jak to bywa w bajkach, bańka mydlana pęka i trzeba stawić czoła rzeczywistości…

Komediodramat o bardzo nietypowej rodzinie, przypomina filozoficzną rozprawkę utrzymaną w duchu heglowskiej dialektyki, do której dodano sporo niebanalnych wzruszeń. Zderzenie brutalnej szczerości oraz pewnej nieporadności społecznej bohaterów z normami tego świata. “Captain Fantastic” kilkakrotnie zaskakuje swoimi pomysłami, tworząc wyrazisty portret dynamiki rodzinnej i zderza go ze „współczesną” rodziną.

Dzięki nietypowym bohaterom, dobrze napisanym dialogom oraz dynamicznej ścieżce dźwiękowej film wciąga. Zgodnie z tytułem, większość scen jest fantastyczna. Całość mocno przekonuje i warto poświęcić mu uwagę. Gorąco polecam!

PRAWDA: NIE UCIEKNIESZ OD PRZESZŁOŚCI.

NIENASYCENI (8,5/10) reż. Luca Guadagnino

nienasyceni

Czterdziestosześcioletni Sycylijczyk ponownie zabiera nas do swojego królestwa. Rozkochał mnie w wysublimowanym filmie pt. „Jestem miłością” z 2009 roku. Tym razem wraca po blisko 7 latach ze sprawdzoną Tildą Swinton. Emocjonalny czworokąt zawitał do polskich kin w połowie maja 2016 roku. Nie zdążyłam wybrać się do kina, ale w ramach nadrabiania zaległości, niedawno go zobaczyłam.

Mamy gwiazdę rocka, znudzoną życiem nastolatkę, fotografa-samobójcę i nieudacznika. Co ich łączy? Zmęczenie pędem i przeładowanie oczekiwaniami współczesnego świata. W skąpanej w słońcu Pantellerii, reżyser tworzy coś więcej niż towarzyskie, damsko-męskie konstelacje. Każdy lub prawie każdy był chyba w sytuacji, gdy miał bardzo dużo, ale chciał jeszcze więcej?

Kapitalnie wszystkie emocje są odmalowane na twarzach czwórki aktorów. Swinton zawsze wypada świetnie, a Dakota Johnosn nie będzie mi się już kojarzyć wyłącznie z „filmami porno dla mamusiek”. Jednak moje serce od początku skradł i nie oddał Ralph Fiennes, wcielający się w byłego faceta Tildy i ojca Dakoty. Aktor miał zdecydowanie najwdzięczniejszą postać do zagrania – miłującego życie, narkotyki, dobre wino i jedzenie, głośnego ekstrawertyka, który potrafi być najwspanialszym kompanem pod słońcem, by w jednej chwili zamienić się w emocjonalnego wampira. Nawet nie wiecie jak się cieszę, że w takim stylu powrócił na duży ekran:)

Jak mówimy o samym filmie to absolutnie fenomenalne są montażowe przeskoki na poszczególne detale, które podkreślają najważniejsze elementy danych sytuacji lub podgrzewają atmosferę. Dzięki takim sprytnym zabiegom nawet sceny dialogów nabierają niezwykłego dynamizmu i po prostu iskrzą. Świetnie też rozgrywane jest tu napięcie. Reżyser prowadzi nas od jednej sceny do następnej żeby w momencie kulminacyjnym przełamać całość z pozoru nie pasującą do sytuacji wesołą piosenką.

Chyba właśnie tu tkwi siła filmu. Reżyser po mistrzowsku ukrywa różne aspekty, które nie są widoczne na pierwszy rzut oka. Nie jest to jednak przyciężka opowieść o kresie zachodnich ideałów. Film na pewno istotny i ważny z punktu widzenia osób, które od kina oczekują czegoś więcej.

PRAWDA: A JAK ZABOLI?

ZWIERZĘTA NOCY (9,5/10) reż. Tom Ford

3_bdc8879fbc

Powiedzcie mi: jak on to robi? W wieku 17 lat przeniósł się do Nowego Jorku, gdzie rozpoczął studia na kierunku historia sztuki. Później uczęszczał do Parsons The New School for Design. Projektowaniem mody zajmuje się od pierwszej połowy lat 80-tych. W 1990 roku został zatrudniony przez dom mody Gucci. Jest to największe marzenie każdego projektanta. A jemu było mało. Po kilkunastu latach w świecie mody, łapie za kamerę. I robi to w sposób tak zjawiskowy, a zarazem delikatny. „Samotny mężczyzna” z Colinem Firthem, należy do moich ulubionych pozycji filmowych. Tak pięknie obrazuje powieść Christophera Isherwooda, że zastanawiasz się czy można jeszcze lepiej? Tak! Powstają „Zwierzęta nocy”, ekranizacja powieści pt. „Tony and Susan”, autorstwa Austina Wrighta…

U Toma Forda wszystko jest na swoim miejscu i… jest piękne. Piękna Susan (Amy Adams) właścicielką galerii sztuki nowoczesnej. Piękny też jest jej były mąż Tony (Jake Gyllenhaal), który pewnej nocy przysyła nową powieść swojego autorstwa. Lektura kolejnych stron brutalnego thrillera prowadzi do krytycznego spojrzenia na własne życiowe wybory.

W „Zwierzętach nocy” uwagę przykuwa choćby gryząca ironia, z jaką reżyser demaskuje pustkę wypełniającą życie nowojorskiej bohemy. Świecie, który doskonale zna. Umiejętne posługiwanie się estetyką ostentacji i przesady sprawia, że film można potraktować jak wariację na temat „Wielkiego piękna” Sorrentina. W przeciwieństwie do „Samotnego mężczyzny”, Ford tym razem całymi garściami czerpie z kina gatunkowego. Robi to jednak z rozmysłem oraz w wyjątkowo wyrafinowany i oryginalny sposób.Nie wieje nudą.

„Zwierzęta nocy” stanowią opowieść o miłości oraz jej braku, samotności, odrzuceniu, niespełnieniu, błędnych decyzjach, nienawiści i pragnieniu zemsty. Reżyser potrafi skupić się przede wszystkim na samym człowieku. Akcentuje perwersyjną naturę twórczości, której zdarza się wypływać z najbardziej skrytych pragnień i żywić naszymi najboleśniejszymi przeżyciami.

Tom Ford zrobił dla mnie film przeraźliwie współczesny. Bo dzisiaj, w świecie pełnym nienawiści, szerzących się skrajnych ideologii – skromne, rozpisane na kilka głosów „Zwierzęta nocy” brzmią jak ostrzeżenie…

PRAWDA: BYWA OKRUTNA!

SIEDEM MINUT PO PÓŁNOCY (9/10) reż. J.A. BAYONA

7_4a704429de

Siedzę sobie jak co wieczór przed ekranem monitora, a tutaj „puka” moja kumpela Ania, która interesuje się psychologią. Pytała czy już widziałam ostatni obraz reżysera m.in.” Sierocińca”? Wujek google zabiera się do pracy. Patrzę bajka + fantasy = to nie dla mnie. Ania naciska i sugeruje, że była pod ogromnym wrażeniem. Temat śmierci, ciężki temat, ukazany w ważny sposób. Nic tu nie jest ani piękne, ani szczególnie dobre. A jednak dochodzenie do zgody bohatera na zastaną rzeczywistość, przynosi ulgę. Przekonała mnie. Kilka dni później stwierdzam, że dawno tak nie ryczałam…:/

Od samego początku wiesz, że nie będzie happy endu. Conor – zbyt młody, by być dorosłym, lecz już zbyt dojrzały, żeby pozostać dzieckiem. Wyzwania, z którymi mierzy się chłopiec, przerosłyby większość z nas. Trwa przy zmagającej się z rakiem matce, kurczowo trzymając się jej gasnącej obecności. Ucieka w rozpaczliwą nadzieję, negując zaistniałą, okrutną rzeczywistość.

Bayona z mistrzowską wprawą oprowadza po świecie wyobraźni niczym z gotyckiej baśni. Niestrudzenie buduje napięcie, wprowadza nowych bohaterów, żongluje gatunkami i formami. Pozwala nierzeczywistym elementom całkowicie zawładnąć ekranem, igrając z oczekiwaniami widzów. Przy tym wszystkim paradoksalnie zachowuje umiar, nie przedobrza, ale bazuje na niedopowiedzeniu – a to najbardziej sobie cenię u reżyserów.

Zdecydowanie potrzebujemy więcej takich bajek. Może nie adresowanych do dzieci, ale do nas – zarobionych głupoli, którzy codziennie męczą się przy wstawaniu. Po obejrzeniu pukasz się w czoło i mówisz: na co ja tak narzekam?

PRAWDA: JEST TAKA PROSTA…

PATERSON(7/10) reż. Jim Jarmusch

PATERSON_D28_0290.ARW

Dwa razy tak! TAK – dobrze się czuję i TAK – dobrze widzicie. Najnowszy film twórcy kultowej „Kawy i papierosów” oceniłam najniżej z prezentowanej piątki. Bo… sam reżyser moim zdaniem jest nierówny. Tworzy coś pięknego jak powyższe tytuły, albo totalną klapę —> patrz: „Nieustające wakacje” czy „Tylko kochankowie przeżyją”.

„Paterson” to pochwała prostoty. Nie dotrze do wszystkich widzów. Może przynudzać i rozczarowywać. Mnie wręcz przeciwnie, urzekł prostotą. Zapewne przeczytaliście już tyle ohh i ahh – ów na jego temat, że moje klika słów niewiele da. Ale! Spróbuję:)

To istny dzień świstaka. Paterson budzi się każdego ranka o tej samej godzinie, przytula się do swojej dziewczyny i słucha kolejnego ekscentrycznego monologu ukochanej. Na śniadanie zjada to samo, a potem wyrusza do pracy, gdzie przysłuchuje się strzępkom rozmów swoich pasażerów. Wraca do domu i idzie na piwo. Koniec poniedziałku. Wtorek, środa i czwartek będą takie same. A nasze życie czymś się różni?

W kinie oczekujemy wybuchów, emocji i uniesień, bo X muza odrywa nas od szarej rzeczywistości. A jak obejrzymy prostotę (w której jest metoda), to co wtedy? Na początku miałam za złe Jarmuschowi, że stworzył bohatera, który nie ewoluuje, nie działa i nie nosi w sobie żadnego konfliktu dramatycznego. To wcale nie tak. To nie o to w tym wszystkim chodzi. Jest taki moment w „Patersonie”, pod koniec filmu, na który podskórnie czekałam. Napięcie budowane od samego początku, zrodzone przez wiszące w powietrzu pytanie: czy bohater pęknie i zbuntuje się? Powiem tylko, że Jarmusch rozwiązał akcję po mistrzowsku. Nie może zabraknąć w mojej recenzji, kilku słów od T. Sobolewskiego:

„Paterson” jest filmem o tworzeniu, które jest wartością samą dla siebie, jako praca umysłu, rodzaj medytacji. I jest to film o Ameryce – kraju poetów. O poczuciu wspólnoty, które ma Paterson, gdy otwiera tom wierszy Williama Carlosa Williamsa, bo wie, że był on kiedyś w miasteczku Paterson ordynatorem szpitala. Z Japończykiem mówi o Franku O’Harze. Z przypadkiem spotkaną 12-letnią poetką – o Emily Dickinson. Jarmusch zawsze doceniał różnej maści dziwaków, odszczepieńców, outsiderów. Paterson wydaje się zaprzeczeniem ekstrawagancji, wybitnym poetą nie będzie (choć – patrząc na finał – kto wie?), ale i on ma w sobie wiele z artysty. Od tego banalnego z pozoru kierowcy wiele się można nauczyć. Przede wszystkim chyba zgody na to, że w życie wpisana jest niedoskonałość, z którą walczyć jest po prostu głupio.

„Patersona” jak najbardziej doceniam, ale ten styl i wprowadzanie widza do prostego świata, nie do końca kupuję. Dobra! O gustach się nie dyskutuje;)