Wielkie piękno + młodość = LORO

Paolo Sorrentino, 48. letni neapolitańczyk należy do grona najciekawszych współczesnych reżyserów. Jest również symbolem odrodzenia włoskiej kinematografii. Od lat każdy kolejny jego film, to sukces nie tylko artystyczny, ale i komercyjny. Piękne kobiety, bogactwo, wspaniałe krajobrazy, rozpusta i przemijanie. To tematy, dookoła których krążą fabuły filmów Sorrentino. Tym razem w centrum tego wszystkiego – „Oni”. Silvio Berlusconi i jego świta.

Przedstawienie obrosłych mroczną legendą imprezach byłego premiera Włoch, zwanymi potocznie „bunga-bunga”? Scenariusz napisało życie, a moja ciekawość sięgnęła zenitu. Należy pamiętać, że reżyser ma w swoim dorobku już jeden film polityczny. W „Boskim” z 2008 roku przedstawił dekadencki styl życia wyższych i portret Giulio Andreottiego, kontrowersyjnego polityka, który w latach 90. posiadał niemal władzę całkowitą.

Powtórka z rozrywki…?

2

Niestety nie! Pomysł na film świetny, gorzej z wykonaniem… Zacznę jednak od plusów. Sorrentino kocha otaczać się pięknem i to widać w najdrobniejszym detalu. Buduje on wyciszone, szalenie eleganckie sekwencje. Nie brakuje jednak (rodem z cesarstwa rzymskiego) rozpasania i napełnionych kielichów. Gdy wino leje się litrami, a nikt już nie jest w stanie wciągnąć kolejnej kreski koki, pojawia się on – Toni Servillo. Nadworny aktor Sorrentino po raz kolejny kradnie całe show. Silvio Berlusconi w jego wykonaniu to mężczyzna niezwykle samotny, pełny ciepła i uzdolniony wokalnie przywódca Włoch. Gdy zrzuci z kolan kolejną kochankę i ucałuje żonę na dobranoc, to łapie za słuchawkę i wydzwania do przypadkowych rodaków. Po co? By podbudować swoje ego, poćwiczyć dar przekonywania i snuć wizję niepohamowanych możliwości. Brawurowo pogodził groteskę z nostalgią.

W przypadku filmu „Oni” mamy do czynienia z potrójnym wymiarem artyzmu: kobiety (zjawiskowe!), pomieszczenia, w których egzystują bohaterowie i muzyka. Twórcom udało się pokazać kult ciała, oddanie się hedonizmowi i wszechobecny egoizm. Kamera płynnie przechodzi między postaciami, a reżyser mógł zrealizować wysokobudżetowe teledyskowe marzenia, fotografując setki półnagich tańczących modelek. Muzyka i obrazy fantastycznie ze sobą współgrają. Sceny imprez sfilmowane są iście brawurowo i znakomicie się na nie patrzy. Ostatni z PLUSików: Kasia Smutniak charakteryzowana na Wenus obrazu Boticcelliego.

5

A co poszło nie tak? Niestety trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść. Tym razem Sorrentino przegina w drugą stronę. Pląsy, harce i swawole bardzo szybko przestają wyglądać egzotycznie, seksownie i zmysłowo. Bohaterki traktowane jak produkt są gotowe sprzedać ciała, choć ich dusze się temu sprzeciwiają.

Największe zastrzeżenia można mieć do montażu. Najnowszy film Sorrentino do włoskich kin wszedł w dwóch częściach. Do nas trafiła okrojona wersja. Gołym okiem widać rwane tempo. Wycięto część charakterystycznych dla reżysera przestoi w akcji. Obraz kuleje narracyjnie. I jest to problem tak rażący, nawet niewprawione oko, że chwilami nie dowierzałam, że to film Sorrentino. Reżyser nie potrafił zbudować napięcia i chyba w którymś momencie punkty zwrotne się rozminęły. Na początku skupiamy się na postaci Sergia Morry (hipnotyzujący Riccardo Scamarcio). Ekskluzywny alfons pragnie się wyrwać z szarej rzeczywistości do wyższych sfer. Po czasie tracimy go z oczu na rzecz Berlusconiego.

Nawet seksistowskie obrazki wijących się w nieskończoność kobiet, które dla kariery zrobią wszystko niosą alarmującą przyjemność. Samo medium wideoklipu wymusza sensualność, jednak intensyfikując je tak dużą lubieżnością, Sorrentino uprawia dyskusyjną narrację, z którą w czasach #metoo nie bardzo wiadomo, co zrobić. – Źródło

Doceniam to, że film emanuje seksem, ale nie jest wulgarny. Przypuszczam, że Sorrentino pragnął przemycić społecznie istotne tematy i opowieść o liderze, który w głębi duszy czuje niemoc i pustkę. Kiedy wszystkie kobiece ciała znikają z pola widzenia, Sorrentino desperacko dopowiada płytkie epitafie, które w finale zalewają ekran.

„Oni” ma długie, tym razem przegadane sceny, które mało wnoszą do fabuły. Po godzinie byłam już zmęczona i czekałam na wielki finał. Postaci tak naprawdę w ogólne nie poznajemy, intrygi nie są do końca zbudowane. A polityczni gracze i wątki pojawiają się w jednym dialogu, by wrócić w drugiej połowie produkcji jako mało istotny element. Niewykorzystany potencjał.

1

Czuję spory niedosyt. Może dlatego, że Sorrentino rozkochał mnie w sobie „Wielkim pięknem”? Scena otwarcia w postaci hucznej imprezy i hipnotyzującego wzroku Jepa Gambardella już przeszła do historii światowej kinematografii. Coś czuję, że balanga „La grande bellezza” miała trwać kolejne 150 minut w filmie „Oni”. Czekałam na bal, wyszedł kicz.

Szkoda, że 2018 rok zakończyłam takim rozczarowaniem…

6/10