„Chmury zakrywają szczyt tylko dla tych, którzy są na dole.”

Najbardziej lubimy piosenki, które już znamy. Podobnie jest z filmami. Wybitnych obrazów jest za dużo – taka reflaksja narodziła mi się po kilku latach, oglądania średnio 350 pozycji rocznie!

Dlatego nie tracąc czasu na wstępny i filmoznawcze dywagacje, od razu przystąpiłam do odliczania. Wiadomo – ile osób, tyle wyborów, każdy znajdzie wybitne filmy, których poniżej nie zamieściłam. Znajdą się również pozycje, które będziecie chcieli skrytykować. Biorę wszystko na klatę!:)

Mam jednak cichą nadzieję, że pozycje, które tutaj będę wymieniać (moim zdaniem najlepsze z najlepszych), przydadzą Wam się przy wyborze tego, co warto nadrobić w miłym i doborowym towarzystwie.

Oswoić znaczy stworzyć więzy.

Z czym kojarzą Ci się wakacje? Mnie z mirabelkami, siedzeniem do wieczora na trzepaku i wiecznie brudną buzią od natłoku ekscytacji wydarzeniami dnia poprzedniego. Jeszcze z ciepłym, letnim deszczem, owocami, które już nigdy nie będą tak samo smakować i z wieczorami pełnymi gwiazd na niebie. Wtedy miałeś przeświadczenie, że mogłeś wszystko!

Tak! Mogłeś wszystko. Mogłeś mieć co chciałeś bo kieszonkowe w wysokości 5 zł powodowało, że byłeś panem świata. Mogłeś być kim chciałeś dzięki wyobraźni i mogłeś być gdzie chciałeś dzięki opowieściom. Co się z Tobą stało przez lata? Gdzie się podziałeś? Patrzę na Ciebie i widzę poważnego człowieka. A co kryje środek? Czy dalej tam – oooo – tam jest tam ten czar i radość z małych prostych rzeczy?

maly_ksiaze_11

Giżycko, maj 2015. Mazury. Jest dosyć zimno i decyzja padła – nie wypływamy. Idzie burza więc noc pod pokładem zapowiada się ekscytująco. Panowie piwkują a mnie, jak przystało na damę pozostaje oddawanie się przyjemnościom duchowym. „Mały Książę” – powrót do dzieciństwa. Mija 5 minut – 2 strony za mną, kolejne 10 minut i z zapartym tchem przerzucam kolejne kartki. Zaraz, prrrr, stop! Jak nie zwolnisz to jutro pozostaną wyłącznie wspomnienia. I takim oto sposobem „Mały Książę” towarzyszył mi przez kolejne 5 dni. Delektowałam się każdą stroną, każdym cytatem i nie mogłam uwierzyć ze musiało minąć blisko 20!? lat abym wreszcie zrozumiała sens i przesłanie Exupériego…

Bez wątpienia to najważniejsza książka dzieciństwa i hołd złożony potędze wyobraźni. „Mały Książę” powrócił w 2015 roku do kin. Kto jeszcze nie widział? Nie spodziewajcie się jednak tradycyjnej adaptacji, która stara się wiernie oddać magiczny nastrój książki bo się zawiedziecie. Mark Osborne (reżyser między innymi Kung Fu Pandy) i scenarzystka Irena Brignull (autorka wspaniałych Pudłaków) sięgnęli daleko poza źródłowy tekst. W efekcie bohaterem nie jest tytułowy blondynek, ale mała dziewczyna, która z samotnie wychowującą ją matką wprowadza się do szeregowego domku w bliżej nieokreślonym miejscu. Trudno też być pewnym w jakim okresie rozgrywa się akcja „Małego Księcia”. Mogą to być lata 50., może to być współczesność. Animacja Osborna w swobodny sposób traktuje czas, każdy widz może tych bohaterów umieścić w dowolnym kontekście XX wieku. Ale czy nie taki sam ponadczasowy charakter ma sama książka?

Film Osborne’a idealnie oddaje nie tylko charakter książki, ale również tę aurę niesamowitości, która w zbiorowym przeświadczeniu unosi się nad dziełem Saint-Exupery’ego. Reżyser osiąga ją między innymi dzięki wplataniu sekwencji zrealizowanej w technice animacji lalkowej. Te sceny odtwarzają urokliwą prostotę obrazków z książkowego „Małego Księcia”. Większe bloki wykonane za pomocą nowych technologii i też zrealizowane są z ogromnym smakiem i wyczuciem. Bajka przesiąknięta jest nostalgią i tajemniczością, faktyczną magicznością, tak rzadko obecną we współczesnym kinie familijnym. Została ona w krystalicznym stanie wydobyta z kart książki. Ktoś powie że badziewne, przewidywalne kino – Paulo Coelho, tyle że dla najmłodszych. I co z tego? Ja to kupuję! I dzieciaki na sali też. Byście widzieli ich ekscytację, otwarte buzie i nieschodzący uśmiech z twarzy. Czego można chcieć więcej?

maxresdefault_live

Mały Książę wydaje się spełnioną animacją. Zrobioną delikatną, wrażliwą ręką i zwyczajnie mądrą, ambitną od strony realizacyjnej i angażującą merytoryczną zawartością. I ta muzyka! Ma ona też międzypokoleniowy wydźwięk. Obrazuje jak powinien wyglądać kontakt między osobami urodzonymi na przestrzeni dekad. Taka jest relacja między dziewczynką a doświadczonym przez życie pilotem. Osborne przekonująco łączy ze sobą te dwie postaci i również (przede wszystkim?) osobiście składa hołd Saint-Exupery’emu, który dla młodych czytelników jest już właśnie dziadkiem. Dziadkiem zapraszającym, by wsiąść do zbudowanego przez niego samolotu i polecieć do gwiazd.

Największą zaletą interpretacji Osborne’a jest zachwycająca strona wizualna. Dzięki temu w fantazyjnych sekwencjach przylatywania Małego Księcia na kolejne planety oraz jego pobytu na ziemskiej pustyni jest coś ujmująco ludzkiego, autorskiego; nie są to jedynie kolejne zbiory perfekcyjnie wyrenderowanych milionów pikseli. Szkoda, że fragmenty te nie zajmują nawet połowy czasu ekranowego, ale z drugiej strony Osborne mógł zaakcentować w ten sposób jeszcze bardziej ich (wizualną i fabularną) wyjątkowość. Dochodzi wręcz miejscami do tego, że animacja komputerowa przegrywa wizualnie ze stopklatkową maestrią, wyjętą jakby z trochę innej epoki.

W ostatecznym rozrachunku „Mały Książę” Marka Osborne’a to bardzo przyjemna animowana baśń, którą można spokojnie polecić wszystkim widzom. Zarówno tym młodszym jak i starszym, szczególnie tym nie zapominającym o swych „dziecięcych korzeniach”. Kwestia nadbudowywania fabuły i narracji na fundamentach literackiego klasyka wywoła z pewnością wiele zaciętych dyskusji, ale tak naprawdę wszystkie morały zawarte w książce Antoine’a de Saint-Exupéry’ego przewijają się przez ekran, nawet jeśli w o wiele mniej subtelnej i refleksyjnej formie. Wystarczy przymknąć oko na miejscami zbyt nachalne nadawanie tej historii większej komercyjnej wartości, zwrócić o większą uwagę na wizualną cudowność „Małego Księcia” i nie zapominać, by po seansie porozmawiać o filmie z dzieciakami oraz nawiązać dialog z własnym wewnętrznym dzieckiem.

Zakończenie napawa optymizmem. Niestety,  ja ciągle mam z tyłu głowy zakończenie książki. I jest mi smutno. Ale… „Gdy jest bardzo smutno, to kocha się zachody słońca”… Jak się troszeczkę postarasz to dzisiaj będzie jeden z najpiękniejszych widoków z dzieciństwa.

Postarasz się…
Prawda?

9/10