„Psia buda nie jest najlepszym miejscem do przechowywania kiełbasy!”
Oglądając najnowszy film Matteo Garrone, zgadza się—> tego samego reżysera od wzruszającego „Primo amore” i trzymającej w napięciu „Gomorry”, na pierwszy plan wysuwa się historia rodem z „La Strady” Federico Felliniego z 1954 roku. „Dogmana” również można traktować jak odrealnioną, poetycką historię o uczuciach i braku umiejętności ich wyrażania, kontraście między tym dobrym, a złym oraz o cierpieniu. Do tego dochodzi motyw lekko upośledzonego umysłowo, wrażliwego człowieka, który „zaprzyjaźnił się” z prymitywnym i brutalnym rzezimieszkiem. I tym razem nie spodziewajcie się happy endu…
Wysmakowane plastycznie zdjęcia (zwłaszcza nieco chimeryczne miasto z ponurymi blokami, zniszczonymi przez czas) i pełna emocji muzyka Michela Bragi, zbliżają styl filmu do neorelizmu włoskiego, czyniąc tę historię problematyką społeczną, rozpatrywaną w kontekście konsekwencji naszych działań. W takiej atmosferze żyje Marcello (Marcello Fonte – znakomita kreacja, nagrodzona na Festiwalu w Cannes). To drobnej postury właściciel salonu piękności dla psów. Można powiedzieć chłopiec do bicia. Ofiara cwaniaka – Simone. Zależny od swojego oprawcy, ma tylko dwa marzenia: wyruszyć z córką w egzotyczną podróż i mieć szacunek na osiedlu. To postać ufna, empatyczna i dobroduszna. Nie skrzywdziłby nawet Chihuahuy?
Przez blisko dwie godziny waszym oczom ukaże się surowa rzeczywistość, zmęczone życiem twarze, wszechobecne poczucie pustki i zero nadziei. Przez pierwszą połowę filmu tak naprawdę nic się znaczącego nie dzieje. Wzrasta jedynie frustracja „lokalsów” wobec Simone, którego trzeba uciszyć. Kreacja podłej, włoskiej rzeczywistości. „Towarzysząc Marcellowi odwiedzamy podłe meliny, kluby ze striptizem, bogate wille istniejące tylko po to, żeby zrabować znajdujące się w nich rzeczy. Zresztą scena w owej posiadłości to jeden z najbardziej wstrząsających obrazów w całym filmie – publiczność w Cannes, włącznie ze mną, zamarła modląc się o powodzenie głównego bohatera. Garrone ma w zanadrzu więcej podobnych trików, także Dogmana nie da się nazwać nużącym seansem. Do połowy film się dłuży, aby w drugiej połowie przeistoczyć się w konkretny dramat” – źródło.
Tracąc zaufanie kolegów z osiedla, wyśmiewany i opluwany, Marcello jest na skraju załamania. Wychodząc z więzienia zostaje zupełnie z niczym, a córka odwraca wzrok od zmasakrowanej twarzy ojca. Bohater sięga absolutnego dna. Co teraz?
Ostatnio wraz z Michałem Brolem, zostaliśmy poproszeni o napisanie artykułu pt.: „Czy psychologia pozwala zrozumieć film?” Można by przecież zapytać również odwrotnie, czy to produkcje filmowe pozwalają lepiej zrozumieć psychologię? Nie ma tu jednej odpowiedzi, są różne wątki, a w wyjaśnieniach mogłyby się pojawić wielowymiarowe postaci niczym w scenariuszu dobrego filmu czy serialu.
Jednym z kluczowych tematów jest psychologia widza filmowego. Uwielbiam podczas seansu (wiem, to jest dziwne…) oglądać zachowania innych ludzi. Co dzieje się w nas widzach i jak staramy się filmy zrozumieć, jakie emocje w nas wyzwalają oraz uzyskać odpowiedzi na pytania o to, co dzieje się po filmie. Wyrazem tego mogą być słowa Tadeusza Sobolewskiego, który podsumował, że „europejskie kino festiwalowe często zostawia widza bezradnego wobec zła świata. Kino amerykańskie – także niezależne – pomaga widzowi się podnieść, jak po przebytej chorobie. Nie musimy czekać, aż świat się zmieni – on przechodzi symboliczną przemianę już na ekranie” (Sobolewski, 2018).
Tak jest w przypadku „Dogmana”. Reżyser pozostawia Marcello w bezradnej pozie. Swoim zachowaniem zmienił to, co jest tu i teraz, ale nie naprawi zła świata. Obszar psychologii widza filmowego to również pytanie o skutki oddziaływania filmu – w zainteresowaniu psychologów znajduje się zmiana nastroju, zachowania i postaw. Dużo osób zasłaniało oczu podczas brutalnych scen i płakało pod koniec filmu. Bowiem „Dogman” pozostawia nas z poczuciem niepokoju, jakby udało mu się dotknąć czegoś pierwotnego w naszych sercach. Może dlatego, że lubimy oglądać dobroć na ekranie? Nasz bohater to dobroduszność w najczystszej postaci i pomimo, że czyni źle to i tak mu kibicujemy.
Chronologiczna fabuła, kawałek po kawałku pokazuje narastające pokłady frustracji. Wstrząsająca scena na pustym placu zabaw jest równie wymowna. Można ją interpretować jako powrót do dzieciństwa, albo ucieczkę w infantylny świat. Świat Marcello, gdzie wszystko było łatwe i dobre. Reasumując mogłabym się czepiać szczegółów, tylko po co? Świetnie skonstruowany scenariusz i zabieg kamery „na plecach” bohatera trzyma uwagę widza od początku do końca seansu. Spodziewałam się (nie wiedzieć czemu?) komediodramatu, a otrzymałam dramat psychologiczny w najczystszej postaci. Reżyser pokazuje nam świat właśnie takim jaki jest – pozbawiony empatii.
Nic odkrywczego – od wieków tak było. Czy dalej będzie? Ja się łudzę, że nie… i zapraszam do kin!
7,5/10
Zostaw komentarz