„Godność zawsze zwycięża”
W Green Booku wypowiedzianych jest mnóstwo słów i przytoczonych kilkadziesiąt aforyzmów. Mnie najbardziej w pamięci zapadły te: Godność zawsze zwycięża. Oczywiście poniższa recenzja mogłaby dotyczyć porównywania filmu Petera Farrelly`ego do Nietykalnych, budowania mostów i historii Ameryki. Tylko po co… ? Ja z kolei podejmę dzisiaj temat, który w filmie najbardziej wybrzmiewa: TOŻSAMOŚCI.
Z tym pojęciem często mamy do czynienia, jednak co ono oznacza? Ja, czyli kto? Czy wydarzenia albo wyzwania losu mogą zmienić naszą tożsamość? Jakie są skutki wielokrotnego powracania do tego pytania na różnych etapach życia, a jakie – niezadawania go sobie? Określenie własnej tożsamości dokonuje się w kontakcie z ludźmi i poprzez ludzi.
Rozwój zdolności myślenia kategoriami abstrakcyjnymi daje niezbędną podstawę dla świadomej autorefleksji jak w przypadku bohaterów filmu Green Book. Wchodząc w okres dorastania, sami dookreślamy własną tożsamość, między innymi poprzez porównywanie się z osobami z otoczenia, z postaciami znanymi z literatury lub z mediów, poprzez konfrontację z różnymi postawami i stylami życia, wreszcie metodą prób i błędów. Według Erika Ericksona esencją kryzysu tożsamości (który w doskonały sposób pokazuje reżyser) jest poszukiwanie odpowiedzi na dwa pytania: „kim jestem?” i „co jest dla mnie ważne?”, czyli – jakie wartości wybieram w życiu. Osiągnięta tożsamość wyraża się sformułowaniem jasnych, co nie oznacza niezmiennych, odpowiedzi na te pytania. Wiedząc, kim jestem i dysponując świadomie przyjętymi kryteriami wartościowania, potrafię dokonywać wyborów, refleksyjnie kierować swą aktywnością. Na koniec potrzebna jest też wewnętrzna spójność i autentyczność. Czasem pierwszy krok do stawania się coraz bardziej autentycznym będzie oznaczał przyznanie, że w tej chwili nie znam odpowiedzi…
Fabuła filmu kręci się wokół dwóch mężczyzn wywodzących się z odległych, obcych klasowo światów. Donald Shirley (irytujący Mahershala Ali) opływa w dostatek. Dla Anthony’ego „Wargi” Vallelongi (fenomenalny Viggo Mortensen) każdy dzień to walka o garść dolarów na czynsz i jedzenie. Różni ich praktycznie wszystko: wykształcenie, status społeczny i ekonomiczny oraz więzi społeczne. Łączy właśnie poszukiwanie (nawet nieświadome) poczucia własnej tożsamości. Kiedy Don postanawia wyruszyć w trasę koncertową po głębokim Południu, kolebce rasizmu, zaniepokojona wytwórnia płytowa zatrudnia „Wargę” jako jego szofera i ochroniarza. Po tym krótkim wstępie wiadomo, że zrodzi się przyjaźń na lata.
A czym jest tytułowy Green Book? To niesławny, popularny w latach 60. ubiegłego wieku hotelowo-gastronomiczny przewodnik. Określający, w jakich konkretnie miejscach podróżującym po Stanach czarnoskórym wolno odpocząć i zjeść. Za naruszenie prawa o segregacji groził lincz. Fabuła przewidywalna, ckliwy scenariusz oraz brak istotnych punktów zwrotnych, nie czynią z filmu dzieła, które zapamiętam na długo. To jest jednak mało istotne. Peter Farrelly spełnił bowiem wszystkie punkty, by stworzyć FILM ROKU… Oczywiście dla Amerykanów:)
Kiedy trzeba, rozczula i bawi, a w odpowiednich momentach zmusza do refleksji. Do tego podejmuje wyjątkowo dobrze przyjmowany w ostatnich latach przez widzów wątek rasowy, który wzbogaca o kwestie klasizmu. Można to potraktować zarówno jako zarzut, jak i zaletę. Z daleka bowiem da się wyczuć w tym projekcie kalkulację i wyrachowanie. Ostatecznie nie przeszkadza nawet fakt, że podobne historie oglądaliśmy już co najmniej kilkukrotnie. Co z tego, skoro tak skonstruowane opowieści wciąż potrafią opowiadać w poruszający sposób o ważnych i aktualnych sprawach?
A, wbrew pozorom, taki film zrobić jest niezwykle trudno. Wszystko można bowiem uprościć, przesłodzić, sprawić, że całość przestaje być szczera. Reżyser zachowuje jednak odpowiednie proporcje, udanie łączy wszystkie składniki i najwyraźniej ma sporą wprawę w mieszaniu. Gdy już się wydaje, że historia przybiera zbyt sentymentalne tony, wystarczy zaledwie chwila, by się przekonać, jak bardzo się myliliśmy. Film jest dość wyważony i nawet czarno-białe charaktery okazują się mieć sporo odcieni szarości.
Nie ma w nim mowy o postmodernistycznej zabawie. Próżno szukać nagłych zwrotów akcji czy skoków adrenaliny. Twórcy postawili na dopracowaną fabułę i w ten sposób powstała wzruszająca, niepozbawiona humoru i ciepła opowieść o zwyczajnych ludziach.
Przemiany bohaterów, którzy przestają patrzeć na drugą osobę jako na przeciwnika ze złej klasy społecznej czy o złym kolorze skóry tez są interesująco zobrazowane. To stanowi o sile opowieści, która w jakimś stopniu porusza i (mam nadzieję) daje do myślenia. A gdy tak na to spojrzymy z perspektywy – to jest wręcz oczywiste dla wielu, żeby traktować drugiego człowieka jako człowieka.
Dobra… kończę już te cukierkowe wypociny!
6,5/10
Zostaw komentarz