Żal życia na nudę!
Kto poznał mnie osobiście mówi, że mam owsiki i sekundy nie potrafię usiedzieć na miejscu. Sporo w tym prawdy. Bo jak moi drodzy mam nic nie robić? Kiedyś usłyszałam, że inteligentny człowiek nigdy się nie nudzi i postanowiłam to sprawdzić.
- „Dbaj o siebie. Nie dla innych, tylko dla siebie. Egoizm? To głupie gadanie.”
- „Kieruj się pasją. Miej pasję. Nie oceniaj życia kategoriami. Miej marzenia i je spełniaj.”
- „Wyluzuj. Napięcie jest ważne, adrenalina jest potrzebna, bo to element naszej zwierzęcej natury, ale nie kumuluj stresu. Wykorzystuj stres na swoją korzyść. Minimalizuj go.”
To kilka zasad, które kiedyś przeczytałam i próbuję wcielać w życie. W codziennym pędzie łatwo przestać zauważać rzeczy, które nadają życiu barw i smaku. Wszystko zlewa się w jedno, a dzień można streścić w 3 słowach – sen, praca, jedzenie. Jakiś czas temu postanowiłam to zmieć i tak oto powstała ta zakładka! SLOW LIFE. Nie, nie od razu, ale stopniowo. Tutaj zapraszam wszystkich, którzy chcą zwolnić, lubią podróże i chętnie spędzają czas ze znajomymi. Podrzucę kilka pomysłów aby codzienność stała się kolorowa, a dobry nastrój udało się zatrzymać na dłużej.
#ZOSTANWDOMU Z EUROPEJSKIM KINEM
Izolacja nie sprzyja dalekim podróżom, ale dzięki filmom, możemy choć na chwilę odbyć wirtualne wycieczki marzeń. Najprzyjemniej zwiedza się w towarzystwie ulubionych postaci. Tym razem zaczynamy od Europy. Wystarczy przygotować dobre jedzenie, zaprosić rodzinę czy znajomych i dać się porwać filmowej przygodzie. Zapraszam do lektury!
Chevalier
reż. Athina Rachel Tsangari. Grecja (2015)
Zwycięzca MFF w Londynie 2015
Nagroda publiczności na MFF w Salonikach 2015
Od kilku lat kino greckie święci triumfy na festiwalach filmowych na całym świecie. Sukces ten można bez wątpienia przypisać zjawisku Nowej Fali w kinematografii greckiej, promującej dzieła o zróżnicowanej tematyce i formie, nierzadko eksperymentujące z narracją, odwołujące się do problemów współczesnej, pogrążonej w kryzysie Hellady.
Wystarczy wymienić tak gorące nazwiska jak Yorgos Lanthimos, którego „Kieł”, „Alpy” czy „Lobster” należą do kina z najwyższej półki, Filippos Tsitos z filmem „I sprawiedliwość nie dla wszystkich”, gdzie mamy chwilę aby zastanowić się nad dzisiejszą moralnością i Athanasios Karanikolas z przejmującym dramatem „W domu”.
„Chevalier” przyciągnął mnie zwiastunem oraz ciekawym opisem. „To niebywale zabawne, ale i niezwykle inteligentne studium męskich antagonizmów” – czytamy w tekście przygotowanym przez dystrybutora. Przepraszam ale chyba z moim humorem jest na bakier, a patrząc na twarze przypadkowo spotkanych znajomych – oni również nie kupili filmu Tsangari.
Grupa mężczyzn znajduje się na luksusowym jachcie. Łowią ryby, rozmawiają grają. Gdy mają wracać do Aten pada pomysł na grę totalną, mającą wyłonić z ich grona najlepszego we wszystkim. Ten, kto zwycięży ma dostać tytułowy pierścień Chevalier, który ma nosić aż do następnej rozgrywki. Jak łatwo się domyśleć gra przestaje być jedynie rozrywką służącą zabiciu czasu, staje się wszechogarniającym żywiołem, alternatywnym światem społecznym wobec tego na lądzie.
Analiza socjologiczna może i jest w tym filmie ważna, ale to tylko przystawka do komediowego dania głównego, którym ma być samotność, przemijanie i szukanie sensu życia.
Na pewno godne uwagi jest to, iż reżyserka dostrzega umowność ludzkich zachowań. Jej bohaterowie nie tylko znajdują się w teatrze życia codziennego, ale też są jego krytykami. Zgadzam się, że pomysł na scenariusz jest rewelacyjny, gorzej z wykonaniem… Film się dłuży, poszczególne sceny nic nowego nie wnoszą, a zakończone partie pozostawiają dużo do życzenia. Widz uśmieje się na kilku dialogach, ale w porównaniu z komediami francuskimi, włoskimi czy brytyjskimi, film wypada po prostu słabo;/. Niestety oko przymknęło mi się na kilka chwil, a jak wiecie staram się zaufaniem podchodzić do każdego obrazu.
Ciekawy temat, ważne przemyślenia, autentyczność. Niestety tym razem nie wystarczyły…
Film na ekranach polskich kin od 22 lipca.
7/10
Wojna
reż. Tobias Lindholm, Dania (2015)
Nominacja do Oscarów w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny
Jesteś pewien swoich racji?
10 czerwca na ekrany polskich kin wchodzi obraz Tobiasa Lindholma, scenarzysty „Polowania” i serialu „Rząd”, określany przez krytykę mianem jednego z najbardziej inteligentnych filmów wojennych, jakie kiedykolwiek nakręcono. Czy krytycy mają rację?
Film wojenny po europejsku to dokładne przeciwieństwo amerykańskiego odpowiednika. Szczerze – mam dosyć papki z tekstami never give up! Dla mnie poza „The Hurt Locker”, żaden film o tematyce wojennej z okresu: 1996 – 2016 nie miał tego czegoś! Duńczyk! (tak, tak film opowiada o Skandynawach w Afganistanie) zamiast rozbuchanej akcji, wybuchów z każdej strony oraz łopoczącej flagi, postawił na milczenie i długie spojrzenia. Tym mnie ujął!
W filmie o koszmarze wojny w Afganistanie, reżyser kładzie nacisk na psychologiczno-moralne dylematy związane ze zwalczaniem terroryzmu. „Wojna” Lindholma podważa stereotypy, zmuszając do zrewidowania oczywistych, czarno-białych wyobrażeń na temat lojalności, przemocy, politycznej, skuteczności, poświęcenia, moralności i bohaterstwa.
Podczas trwania seansu będziecie zastanawiać się – co byście zrobili na miejscu dowódcy kompanii. Jak w danej sytuacji się zachować? Czy istnieje jedna prawda? I po jakiej stronie barykady się znajduję?
Co ważne w „Wojnie” nie ma moralizowania i zbędnej gadaniny. Nie ma złych i dobrych bohaterów. I co najważniejsze, nikt z nas nie może oceniać, bo nikt z nas tam nie był! Sierżant Pedersen ( Pilou Asbæk) i chłopcy z jego kompanii wracają do domu cali. Ale tam, gdzie Hollywood widziałby promienny happy end, Duńczycy dopiero zaczynają inteligentną grę. Film w tym momencie nabiera tempa.
Swoim stylem opowiadania, kamerą podglądającą bohaterów, reżyser jest tylko obserwatorem tego dramatu. Konsekwencje wypowiedzianych słów bohater będzie musiał nosić w sobie do końca życia.
W głowie widza „Wojna” rozgrywa się jeszcze długo po zakończeniu seansu.
7/10
Subtelność
reż. Christian Vincent, Francja (2015)
Nagroda na MFF w Wenecji
Entuzjaści spokojnych historii o niespokojnych emocjach i stęsknieni doszczętnie dobrze napisanych scenariuszy, zgrzeszą ciężko jak nie pomaszerują do kina. A co z ludźmi z temperamentem?
Michel Racine (Fabrice Luchini) pracuje jako sędzia. Nie obce są mu ludzkie dramaty i mrożące krew w żyłach przestępstwa. Nazywany przez wszystkich sędzią +10 (od wyroków jakie odczytuje) stąpa twardo po ziemi, wyrokuje i karze przestępców bez grymasu.
Podczas jednego z procesów na ławie przysięgłych pojawia się Ditta (Sidse Babett Knudsen), dawna znajoma Michel’a. Jak za dotknięcem czarodziejskiej różdżki uczucie na nowo wybucha. Co teraz? Czy serce weźmie górę nad rozumem? O tym przekonacie się w najnowszym filmie Christiana Vincenta pt. „Subtelność”.
Film obrazuje rzeczywistość w gmachach sądów. Reżyser starał się zobrazować w jaki sposób działa prawo i na jakich zasadach orzeka się w sprawach, których prawdziwości zdarzenia często można jedynie domniemać.
To film subtelny, pełen niuansów, dla uważnych detektywów emocji. Zawierzający rzeczywistości i rozkochujący w swoim niespiesznym tempie widza.
Jest w tym filmie mnóstwo wczorajszego kina, która nie chce nas osaczyć bodźcami i zaskoczyć. „Subtelność” miłuje dialog, jest szczerze zainteresowana swoimi bohaterami i zaspokaja się skromnymi, ale przepięknymi metaforami – to nieprzypadkowo proces na sali sądowej jest głównym miejscem akcji. Wszystko jest procesem – ważne rzeczy nie żywią się błyskawicznością.
Niestety nie kupiłam tych dialogów i nużących scen. Może nie jestem za bardzo subtelna? Nie potrzebuję dynamicznej akcji, strzelania i pościgów. Jednakże brak akcji w tym wypadku przeszkadza. Oczywiście znamy filmy jak „Rozstanie” czy „Miłość”, gdzie głęboki oddech są jak najbardziej potrzebne. W tym wypadku to dla mnie niepotrzebny zabieg. Sprawy ważne jak moralność czy zbrodnia, schodzą na dalszy plan. Love story na sali rozpraw jest odrobinę żałosne…
Co jak co ale realizm i tak zyskuje rumieńce. Ok daję 6/10.
„Subtelność” w kinach od 8 lipca 2016 roku.
Fair play
reż. Andrea Sedláčková, Czechy (2015)
Czeski kandydat do Oscara w 2015 roku
Never give up?
Miniony weekend spędziłam na#PlażowychMistrzostwachPolski w Ultimate. Słoneczko spaliło kark, ale co się nagrałam to moje! Dzisiaj w takim razie musi być na sportowo 🙂
Czeska fala z rana jak śmietana:). Południowi sąsiedzi są na maksa chilloutowani więc kinematografia nie może zawodzić. Akcja filmu „Fair play” rozgrywa się w latach 80. w komunistycznej Czechosłowacji. Młoda i utalentowana biegaczka Anna zostaje wybrana do drużyny narodowej i rozpoczyna treningi, aby zakwalifikować się na igrzyska olimpijskie. Trener aby pomóc Annie, podaje jej sterydy, w tajemnicy przed nią samą. Sport jest tylko tłem do emocji, dylematów i napięcia, które towarzyszą bohaterom filmu.
W przypadku Czechosłowacji o używaniu dopingu wśród najlepszych sportowców mówiło się już od początku lat 80. Takich przykładów nie daleko szukać również u naszych zachodnich i wschodnich sąsiadek, które z każdym miesiącem trudno było odróżnić od „brzydszej” płci.
„Fair play” ma świetnie zbudowany konflikt o całkowicie racjonalnych i psychologicznie przemyślanych podstawach. Matka Anny (niezastąpiona Anna Geislerová) w żadnym wypadku nie jest wyrodną matką, bowiem za jej jednoznacznie niemoralnymi decyzjami stoją zrozumiałe przesłanki. Chce aby córka wyrwała się spod jarzma Wielkiego Brata. „Fair play” udanie oddaje historyczne realia. Scena zakładania urządzeń podsłuchowych jest niemal identyczna do tej z „Życia na podsłuchu” Floriana Henckela von Donnersmarcka. W filmie dostrzegalny jest również niezwykły sentyment, zbudowany wybrzmiewającą w tle instrumentalną muzyką i odrobinę spłowiałymi barwami obrazu, tak jednoznacznie kojarzonymi z smutnymi latami socjalizmu.
Andrea Sedláčková płynnie wchodzi w świat sportowców, w realia współzawodnictwa i samotności jednostek zdeterminowanych zdobywaniem laurów. Anna nigdy nie trenuje sama. Zawsze towarzyszy jej koleżanka – Martina. Plusem jest również bezpośredni sposób ukazana przemiana zachodząca w organizmie bohaterki pod wpływem przyjmowania hormonów.
Filmu nie można zaliczyć go do „lekkich”, ale „przyjemnie” się go oglądało. Niestety do górnych lotów nie osiągnął jednakże na mocną 6/10 zasługuje :)))
* Kwiat wiśni i czerwona fasola
reż. Naomi Kawase, Japonia (2015)
* Wszyscy albo nikt
reż. Kheiron, Francja (2015)
Kończę recenzowanie przeglądu dwoma, moim zdaniem najważniejszymi obrazami, które jeszcze kilka dni po seansie nie potrafią ulecieć z potylicy.
Jeśli hektolitry wylanych łez potrafią docenić piękno, to moje serce i czerwona twarz pokochały reżyserkę Naomi Kawase. Jej najnowszy film pt. „Kwiat wiśni i czerwona fasola” to PRZEPIĘKNA OPOWIEŚĆ, obok której nie możecie przejść obojętnie! Jestem pod niesamowitym wrażeniem jak można w taki sposób pokazać, na pozór błahe sprawy?
To zdecydowanie nie jest film, który można obejrzeć w biegu, będąc myślami gdzie indziej. Można go również obrazić prostym sformułowaniem: obraz o japońskim jedzeniu. A jak dobrze wiecie w Japonii pokarm to kultura, sztuka i obyczaj. Nie jestem znawczynią kinematografii 日本, ale koniecznie muszę nadrobić zaległości…
Tokue, trochę dziwna, schorowana, ale sympatyczna staruszka, zjawia się pewnego dnia na stoisku z naleśnikami w poszukiwaniu pracy. Właścicielem lokalu jest Sentaro, ponury, milczący mężczyzna z mnóstwem własnych kłopotów. Początkowo Sentaro odmawia zatrudnienia Tokue, ale po pewnym czasie sprawy nabierają innego spojrzenia:)
Film opowiadany w charakterystyczny, nieśpieszny sposób, wiele czasu poświęca przyglądaniu się bohaterom, a pastelowe zdjęcia potęgują wrażenie intymnego przebywania z aktorami. W fabule najistotniejszy jest wątek poszukiwania akceptacji wśród innych i walki z samotnością, na którą bohaterowie po części są skazani przez wydarzenia z ich życia.
W „Kwiecie wiśni i czerwonej fasoli” dzieje się sporo, jednak właściwie wszystkie dramatyczne wydarzenia są dla widza niewidoczne. To, co widzi jest pozornie nieistotne, jak codzienna praca przy produkcji fasolowej pasty. Film jest pochwałą życia rodzinnego, nawet jeżeli to nie rodzina biologiczna.
Dystans i niedopowiedzenie potrafi być skuteczniejsze niż bliskość i mówienie wprost.Film na ekranach polskich kin od 5 sierpnia, a ode mnie już ląduje nota …………………………9/10 – tak dobrze widzicie!!! :)))
Z kolei tragikomedia pt. „Wszyscy albo nikt” w reżyserii Kheirona, bazuje na prawdziwej historii Hibata Tabiba, w którego postać wciela się syn bohatera – gwiazda stand-upu.
Akcja zawiązuje się na początku lat 80. W wyniku irańskiej rewolucji islamskiej, skutkującej obaleniem szacha Mohammada Rezy Pahlawiego przez zwolenników ajatollaha Ruhollaha Chomeiniego, bohater wraz z żoną i synkiem jest zmuszony wyemigrować do Francji. Tutaj, w powiecie Seine-Saint-Denis, przybysze próbują zasymilować się z lokalną społecznością.
Za dwa tygodnie mam cichą nadzieję, że na zmianę będziecie się śmiać i wzruszać. Film ukazuje jak bardzo system religijno-polityczny może wpłynąć na nasze życie oraz podejmowanie decyzji. Irańska rewolucja islamska zmusiła naszego bohatera do opuszczenia kraju, aczkolwiek ta zmiana była mu potrzebna.Film pokazuje również inną twarz tolerancji i emigracji. To, że nie każdy jest terrorystą i musi iść na wojnę.
Bywały sceny zabawne, które nadawały kolor całej historii. Bywały też sceny trudne i symboliczne. Mimo, iż na początku nie ma się jeszcze wrażenia, że to dobry film to przy napisach końcowych ta pewność nas nie opuszcza.
8/10
Zostaw komentarz