„Chmury zakrywają szczyt tylko dla tych, którzy są na dole.”
Najbardziej lubimy piosenki, które już znamy. Podobnie jest z filmami. Wybitnych obrazów jest za dużo – taka reflaksja narodziła mi się po kilku latach, oglądania średnio 350 pozycji rocznie!
Dlatego nie tracąc czasu na wstępny i filmoznawcze dywagacje, od razu przystąpiłam do odliczania. Wiadomo – ile osób, tyle wyborów, każdy znajdzie wybitne filmy, których poniżej nie zamieściłam. Znajdą się również pozycje, które będziecie chcieli skrytykować. Biorę wszystko na klatę!:)
Mam jednak cichą nadzieję, że pozycje, które tutaj będę wymieniać (moim zdaniem najlepsze z najlepszych), przydadzą Wam się przy wyborze tego, co warto nadrobić w miłym i doborowym towarzystwie.
Outsider w epoce mediów społecznościowych.
Na „Franka” w 2014 roku spóźniłam się do kina… Przez 365 dni mijaliśmy się aż w końcu doszło do spotkania:) Co do tego, czy film stanowi najlepszą rozrywkę i reset dla mózgu, nie mam raczej wątpliwości. Docierają do nas różne jakościowo treści, które następnie poddajemy, mniej lub bardziej świadomie, poznawczej obróbce.
Film produkcji brytyjsko-irlandzkiej opowiada historię dwudziestokilkuletniego Jona, który w wyniku pewnych zaskakujących wydarzeń trafia do zespołu pełnego osobistości. To muzycy, którzy niedawno opuścili psychiatryk i każdy na swój sposób układa życie od nowa. Na czele bandu stoi tytułowy Frank, którego osobliwe podejście do twórczości i muzyki fascynuje nie mniej niż jego sztuczna głowa.
Podczas tego filmu następuje swoista edukacja widza, język filmu zostaje przełożony na język psychologii, a uczestnik seansu uczy się odróżniania zawartych w medium faktów i mitów dotyczących zjawisk społecznych, czy lepszego rozumienia wpływu artystycznej wizji na tworzenie obrazu siebie i świata.
Frank Sidebottom (pierwowzór tytułowej postaci) był jedną z najbardziej zwariowanych osobowości alternatywnego rocka Wielkiej Brytanii. Niespecjalnie utalentowany, tryskał energią, parodiował Beatlesów, pozornie nieświadomy swoich wad. Znakiem rozpoznawczym showmana było to, że przypominał postać z kreskówki. Dziwaka i ekscentryka wymyślił Chris Sievey, muzyk zespołu The Freshies, który na początku lat 80. ubiegłego stulecia utożsamił się ze swoim bohaterem i jako Frank dawał koncerty, prowadził liczne programy telewizyjne, udzielał wywiadów, tak że pod koniec dekady faceta z papierową głową znała już cała Anglia.
„Frank” to wyjątkowy film. Twórcy sprytnie podrzucają fałszywe tropy, więc oglądałam go z przyjemnością, bo uwielbiam być zwodzona. Szkoda tylko, że ten właściwy trop jest dosyć oczywisty. Tak czy siak, scenariusz dogłębnie mnie pochłonął. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, nacisk z absurdu i czarnego humoru przesuwa się na realne problemy. W pewnym momencie stają się one na tyle mocne i niewygodne, że siadasz na skraju fotela i czekasz co się dalej wydarzy.
Liczne produkcje filmowe nie są wolne od przedstawiania świata i ludzi w sposób stereotypowy. Jednym z bardziej jaskrawych przykładów są portrety osób chorych psychicznie. Brak krytycznej refleksji nad zjawiskami przedstawianymi w filmie może nie tylko prowadzić do społecznej legitymizacji stereotypu, ale wręcz do jego behawioralnego przejawu, czyli do dyskryminacji. Na szczęście inteligentny zabieg reżysera w 3/4 filmu sprawia, że „Franka” nie zaliczamy do tego samego, filmowego worka. Jego problemy są rozłożone na czynniki pierwsze, a emocje aż kipią z ekranu. W tym całym zamieszaniu nie można zapomnieć o świecie przedstawionym przez Jona. W trybie pamiętnikarskiego zwierzenia, komentuje on ekranowe wydarzenia z off-u. Chociaż nie ma on podstaw do podtrzymywania nadziei, że los i jego życie się jeszcze odmienią, to zachowuje się jak nastolatek stojący na progu dorosłości i wkurza! Aż ciśnie się na usta: Dorośnij i zejdź na ziemię!
Irlandzki reżyser zaprosił do udziału świetnego Michaela Fassbendera, nieobliczalną Maggie Gyllenhaal i rzemieślnika Scoota McNairy`a. Tworzą oni wyjątkowy trójkąt wzajemnych oczekiwań, wyrażających tłumione cechy osobowości. W przypadku Franka, któremu noszenie sztucznej głowy pozwala na uzupełnienie narosłych w społecznym funkcjonowaniu ułomności o swoje prawdziwe „ja” – pozwala nie tworzyć nowej osobowości, a być naprawdę sobą.
Dla mnie „Frank” urósł do rangi filmu o szeroko rozumianej wirtualności, próbie wyjścia poza ograniczenia tu i teraz i przekroczeniu ustalonych granic. To klasyczne ciepłe i wzruszające niezależne kino o złamanych przez los outsiderach, o cierpieniu i bezbronności oraz uzdrawiającej sile muzyki. Niekoniecznie takiej, która podbija listy przebojów.
7/10
Zostaw komentarz